Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znicz szybkim ruchem przejrzał teczki tam złożone. Ani jednego dokumentu nie brakowało.
Odetchnął głęboko i uśmiechnął się na myśl o niepokoju, którym przejął go widok nieoświetlonego samolotu.
W tej chwili odezwał się za nim srebrzysty głos Eli:
— Ojcze, wieczerza na stole!
Na ten dźwięk ukochany, Znicz odwrócił się szybko i rozwarł ramiona.
Z lekkim okrzykiem radości na ustach Ela przypadła do ojca i przytuliła główkę do szerokiej jego piersi.
I tak przytuloną, wyniosły i promienny poprowadził do jadalnego pokoju.
Niedługo wszakże trwała wieczerza, poseł bowiem miał do wykończenia jeszcze referat na posiedzenie jutrzejsze parlamentu europejskiego, wrócił więc rychło do gabinetu i zabrał się do pracy.
Zaledwie jednak rozłożył na biurku papiery, gdy uczuł lekką, prawie że nieuchwytną woń, której nie odczuł był poprzednio. Wciągnął silnie powietrze nozdrzami. Wrażenie spotęgowało się lecz nie mógł przypomnieć sobie żadną miarą przedmiotu, który taką właśnie mdło-słodkawą woń wydawał.
Po chwilowem więc zastanowieniu, nie chcąc tracić czasu na rozwiązanie zagadki, wywołanej,