Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wschodowi, poczem z zawrotną szybkością runęły jeden za drugim, jak strzała wypuszczona z łuku, wprost na zasłonę dymową, przedarły się przez nią i uderzyły w sam środek eskadry azjatyckiej, rozdzierając ją na dwie części. Jednocześnie polskie siły rezerwowe, trzymające się dotychczas zdala od linji walki, a złożone z pięciu krążowników lekkich i samolotów bojowych, posunęły się naprzód, skręciły ku południowi i, zajmując miejsce krążowników prawego skrzydła, ruszyły również w bój. Wreszcie i lewe skrzydło, zawróciwszy już od północy, uderzyło z tej strony na wroga.
Teraz zawrzała już walka zbliska i zmienił się jej charakter.
Gdy dotychczas uczestniczyły w boju tylko krążowniki, zaopatrzone w wielkie dzieła dalekonośne i przyrządy do wypuszczania torped, to z chwilą zwarcia się obu flot rozsunęły się częściowo górne pokłady statków i w otworach tych ukazały się zgrabne sylwetki samolotów gończych.
Ze zwinnością jaskółek lekkie te statki tryskały wysoko w powietrze, aby następnie spadać, jak jastrzębie, na grzbiety kolosów walczących, rażąc je pociskami wybuchającemi i strzałami karabinów maszynowych.
Niejeden jednak z tych zwinnych ptaków, zanim zdołał rzucić się na krążownik upatrzony, przewracał się w powietrzu i padał bez życia wdół, przeżarty strasznemi promieniami palącemi. Niejeden też, spotkawszy się w drodze z podobnym