Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strumieniach woda wezbrała, powstawały wiry huczące, odsłaniały się brzegi i spływała po nich, jak ropa, żółta, rzadka, rozmoczona glina. Pnie brzóz nadwodnych zanurzyły się w rzekę i ssały korzeniami tę wodę żywą...
”Wpadłem w szał: spuszczałem strumyki, ułatwiałem spadek wodospadom, stawiałem tamy... cieszyłem się w głębi serca, że skostniałym badylom ciepło, że już żaden wróbel nie zmarznie i wyciągałem po raz pierwszy w życiu dziecięce ramiona do tej wielkiej niewiadomej...
”Czy też to miejsce jest tam jeszcze? Pytanie godne głowy i pióra doktora Piotra Cedzyny — Nieprawdaż? Ach tak!... Człowiek, któremu odejmą strzaskaną rękę, czuje ciągły ból w próżni, równającej się długości ręki. Często budzę się po twardym śnie z tym nieujętym bólem w próżni. Oto przyjdzie nowa wiosna... Zobaczę ją we mgłach, przydymionych sadzą fabryczną — a zarówno tam, jak tutaj, będę niósł w sobie kły upiora, głęboko zapuszczone w duszę... I tak zawsze, bez końca...
”Zapomniałem, o czym właściwie chciałem ci pisać, mój Stary, mój Drogi Stary... Jestem sam na świecie i ciebie mam tylko, jak drugą połowę siebie, jak oddartą i niezmiernie daleko uwięzioną połowę duszy. Nie gniewaj się, że piszę rzeczy nieciekawe — piszę jakby do siebie... Gdym tedy stał nad brzegiem jeziora, było mi strasznie podle. Wielkie, przezroczyste, jasnozielone fale biegły z jakiegoś nieznanego miejsca, schowanego we mgle, trzepały się u brzegu, pękały, rozpłatane przez ostrza kamieni, a każda ześlizgując się wzdychała: ”Jesteś, jak mrówka wychowana w lesie, gdy ją na środek stawu wiatr zaniesie...”.
Pan Dominik odrzuca list ze złością i, podparłszy brodę pięściami, siedzi nasrożony, jak kania. Nie męczą go już teraz fantastyczne, bezprzedmiotowe roje-