Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spolitego, nakazującego bezwzględne posłuszeństwo, władczego było w każdym uśmiechu, spojrzeniu, ruchu równych, skrzydlatych brwi, w każdym skinieniu ślicznej ręki i cichym słowie. Widać to było od rzutu oka, że pod osłoną tych kształtów, tak zastanawiająco doskonałych, istniał i działał niezłomny rozum, a same rysy oblicza były tylko zewnętrznymi doskonałości jego symbolami. — Lecz w tym pięknie twarzy widać było również łamanie się uniesień, milczenie pasji, zatajenie, opanowanie, zastygnięcie w lodowaty spokój tortur duszy. W błysku przejrzystych oczu, w badawczym, inkwizytorskim ich spojrzeniu strzelała niekiedy wewnętrzna furia, która jednak niezwłocznie nakazowi czegoś wyższego stawała się uległą.
Mały Hub nie widział, oczywiście, tych cech nieznajomego pana. Przez swoją senność z upodobianiem na niego patrzał. Wszystko w nim bardzo mu się podobało: krótkie futro z potrzebami, — podspodnia kurta szara, prosta, jakby myśliwska czy wojenna, — grube buty, takie same, jakie były w szafie u ojca, szanowane i czyszczone ze starannością, ”napoleońskie”, o których stary Michcik wyrażał się ze szczególnym nabożeństwem, jako o tych, co się dobrze zasłużyły w pochodzie na Moskwę.
Gość rzekł:
— Trzeba zaraz położyć spać małego.
Olbromski z posłuszeństwem rozebrał Huba i położył na łóżku, niegdyś matczynym, w sąsiedniej stancji. Łóżko stało na prost drzwi, więc Hub otulony już kołdrą, widział ze swego miejsca, jak gość, zostawszy sam na sam z ojcem, naraz zbliżył się do ostatniego i objął go ramionami. Mały jeszcze przez chwilę postrzegał, jak ojciec nachyla się i z pokorą usiłuje pocałować rękę przyjezdnego pana. Lecz oto kamienna senność ogarnęła dziecięce jego ciało, — światło zgasło i rozto-