Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ludzie! wróćcie się ze mną do Wyrw. Przenocujecie we dworze, a nam latarnią poświecicie, żebyśmy mogli do domu trafić.
— A wyście to sam pan dziedzic z Wyrw? — dopytywał się pocztarek.
— Sam, Olbromski.
— Nie wiem, jako pan?... zwrócił się woźnica do swego pasażera.
Rafał Olbromski postąpił kilka kroków dalej i zbliżył się do ciemnej figury, siedzącej w saniach. Z bezwiednym ruchem skłonił się i rzekł:
— Jestem Olbromski. Z kimże mam zaszczyt spotkać się w tak ciężkiej okoliczności?
Macał rękoma w ciemności i dotknął futra, które otulało siedzącego podróżnika. Pocztyljon wstawił w latarnie nowe łojówki i wtedy nieco blasku padło na pasażera. Olbromski dostrzegł futro niedźwiedzie, osypane śniegiem. Gdy tak dłonią szukał w ciemności, znagła jego palce trafiły na rękę milczącego dotąd człowieka. Ręka tamta ujęła dłoń Rafała i na zewnętrznej powierzchni tej dłoni postawiła mocnym i długotrwałym uciśnieniem trzy środkowe rozstawione palce. Po chwili te zimne, zgrabiałe i twarde palce oderwały się i znów wgniotły w rękę, ale teraz były skupione w jedno. Całe ciało Rafała Olbromskiego od tych dwu dotknięć zadrżało, jakgdyby na nowo przeszyte mrozem. Zrozumiał tajemnicze pozdrowienie, sekretny znak, wyrażający dwa wielkie pojęcia: ”Wszystko” i ”Nic”.
Nie wiedział, z kim się przed chwilą w polu zetknął i kto go powitał, ale natychmiast, bez dalszych pytań zarządził, ażeby pocztarek nawrócił i w kierunku Wyrw jechał przodem po swych własnych śladach. Wnet sanie przyjezdnych ruszyły naprzód, świecąc latarniami. Olbromski z synem zdążał tuż za nimi po świeżo przetorowanych, lecz już przydętych śladach.