Strona:Stefan Żeromski - Wisła.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Każde takie powzięcie pełną miarę zapomnienia się od szczęścia podnosi do warg zeschniętych, do gardła ściśniętego od łez. Na wzór rozkwitającej przylaszczki serce wita się z niebiosami, jak za dziecięcych dni, jak przed straszliwą zimą doświadczeń. Polotny wiatr wywiewa z niego i zabiera na błogosławione swe skrzydła nieprzezwyciężoną noc udręczenia.
Daleko, dokąd wzrok nie sięga, za błękitnemi mgłami śni swe przedwiośnie długa, szeroka, nieprzymierzona, nieobeszła, nieogarniona ziemia. Trawi swój pokarm i napój wysysa. Drży w wiosennym oparze. Zapadły się w jej głębokość tysiące tysięcy ciał przychodniów z dalekich stron, — z za siedmiu gór, z za dziewięciu rzek. Tysiące tysięcy nóg