Strona:Stefan Żeromski - Wisła.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



Suchy wiatr spalił już wielkie śniegi. Gorący podmuch wyniósł je w przezroczyste niebiosa. Płyną teraz w widnokręgach dalekich, złote zarazem i białe, śniade i rumiane, puszyste i bujające, jak włosy czteroletniej dziewczynki. Po śnieżnem panowaniu w głębokich lasach jeszcze się nie wyprostowały zeschłe trawy i zmartwiałe byliny. Leżą wygniecione przez ucisk zasp, na płask rozpostarte po ziemi, oczywiste uprzytomnienie ciężaru zlodowaciałych pokładów. Blask słońca wszystko z martwych wskrzeszający tu i tam na nie przypada, — po-