Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które nie zabierają z serca boleści, lecz wynoszą zeń życie, łzy, co uchodzą z człowieka, jak uchodzi krew z żył poprzecinanych... Obnażyły one jakąś ranę, odsłaniając jakąś mieliznę w duszy, ukazując same dno cierpienia...
Nie przemogła złego. Nic nie nada miłość, góry jakoby z miejsca na miejsce nosząca, nie poradzi wola, nad wszelkie trudy mocniejsza, i wytrwałe męstwo i ślepa wiara w odsiecz sprawiedliwości. Patrzała w ziemię i nie podnosiła głowy. Chory znowu siadł obok niej i rozprawiał. Przez łzy widziała jego dzikie oczy, trzęsącą się głowę, ruchy niespokojnych rąk, czaszkę, w której już nic nie było, bezużyteczny kadłub zwierzęcy...
— Gdzież jest twoja nieśmiertelna dusza? — myślała w uściskach strasznego żalu. Tę myśl, jak szpadę, wbijała w swe serce i zadawała mu cios po ciosie — aż do dzikiego okrucieństwa.
Nagle chory trącił ją w ramię. Spojrzała na niego i śmiertelnie zbladła. Miał na twarzy wyraz wstrętnej lubieżności, uśmiechał się i wykonywał ohydny giest błagalny. Porwała się z miejsca i jednym skokiem rzuciła ku drzwiom. Obłąkany chwycił ją wpół drogi. Wtedy drzwi szybko się otworzyły i lekarz odsunął waryata w kąt izby, ująwszy go potężną ręką za klapy surduta. Pani Ewa wybiegła na korytarz, trafiła do wyjścia i znalazła się na brukowanem podwórzu. Idąc po kamieniach, w pewnych odstępach czasu głęboko i głośno, prawie z krzykiem, łkała, nie roniąc łzy ani jednej. Była niemal pewną, że trzewiki jej, uderzając o te kamienie, depcą, krzywdzą i nękają jakieś istoty