Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nędzny zamiar... — szydził Dzierzyniecki, wyciągając swe długie nogi aż na środek stancyi. Po chwili przekręcił się w fotelu na bok i z miną wzgardliwą mówił:
— Nędzny zamiar! A patrz sobie, patrz... Nie jestem wcale fiksatem, ani czemś w tym guście!
Od tej chwili Łaskawicz praktykował co wieczór podglądanie z najzupełniejszą bezczelnością. Z czasem wygotował całkowitą metodę i zupełny systemat.
Drzwi z korytarza zamykał na klucz, kładł miękie pantofle, spuszczał firanki i t. d. Obadwaj lokatorowie rzadko kiedy chodzili z wizytą do pani Mundartowej. Była to wdowa niezamożna, utrzymująca się z jakiejś emerytury i z pracy córek. Starsza była retuszerką, i jakkolwiek miała robotę w jednym z nąjpierwszych zakładów fotograficznych, to przecież zarabiała daleko mniej, niż młodsza. Właściwie utrzymywała dom panna Zofia. Była to panienka młoda jeszcze bardzo, ładna i cicha. Miała w dużych lazurowych oczach znamię umysłowego strudzenia, ów sygnał wiecznie pracującej pamięci, która okruch wiedzy, potrzebnej niezbędnie, trzyma w ciągłej świeżości. Ten zasób nigdy nie może się stępić, gdyż nim się zdobywa kawałek chleba, jak górnik zdobywa go kilofem, jak szwaczka igłą...
Włosy panna Zofia miała ciemne, a tak dziwnie lśniące, że Łaskawicz był w stanie myśleć o tym ich połysku w ciągu całych dni, a nawet w ciągu całych nocy. I on wszakże wyraźnie stronił od tych panien, lękając się, żeby czasem nie przyszło «wdepnąć w sakrament» z osobą, której całym posagiem były źrenice