Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz, przewinęli jako tako nogi suchemi szmatami i zbili się w zwartą kupę. Przytulali się jedni do drugich, zsuwali coraz szczelniej i ciaśniej. Oficerowie po raz pierwszy znajdowali głęboką satysfakcyę w nocowaniu pospołu z gminem żołnierskim. Nie raziły ich ani cuchnące oddechy, ani sąsiedztwo ciał chłopskich. Gudin tylko pozostał na swojem miejscu, tuż przy szczelinie obserwacyjnej. Dreszcze zimna wstrząsały jego ciałem, więc szybko chodził na maleńkiej przestrzeni, co chwila urażając swe poobcierane, zranione i bose nogi o śpiczaste kamyki i piachy skalne. Gdy wymijał szczelinę, rzucał mu się w oczy blask ognia, i wtedy rwała się w nim namiętna żądza tych płomieni, tęsknota do nich tak wielka, że wyciskała bolesne łzy z pod powiek. Rozpierzchłe myśli, plany ataku, paroksyzmy uradowania na każde wspomnienie, że bitwę wygra, zajadłe uczucia nienawiści do Le Grasa i Labruyèra — wszystko to latało mu przez głowę i popychało do nerwowego spaceru.
W pewnej chwili zapytał kogoś w ciemności, gdzie jest przewodnik, a gdy mu pokazano miejsce w tłumie żołnierzy, skąd słyszeć się dawało helweckie chrapanie, znowu począł przebiegać swoją platformę. Późno w nocy na pół skostniały, morzony przez ciężką senność oparł się piersiami na skale i patrzał w obóz nieprzyjacielski. Na górze ogniska ledwo tlały. Nad każdem z nich stał nieduży, ruchomy krąg blasku. Za to na dole u jezior wciąż drew przyrzucano. Generał, widząc, jak w głębinie, która zdawała być podobną do ciasnego lochu, śród ciemności nieprzeniknionej, za wielkiemi mgłami — ognie żywe pełgają, bezwiednym ruchem wyciągał ku