Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj, głupie, głupie ludzie, żeby w takich przecież górach siedzieć! słyszane rzeczy...
— Czekaj, bracie, jak cię jeszcze szwab wytnie w zęby kulką na takim koniuszeczku góry, to se dopiero namachasz kozłów, zanim się roztrzepiesz po kamieniach. Ale co tam!... Rira bien qui rira le dernier... Wiesz co znaczy taka gadka?
— Ij — co mi ta przyjdzie z waszej gadki? Ckliwo mi oto patrzeć na takie...
— Weźże i chlipnij tego czerwonego wińska. Za gorzałkę ono nie obstoi, to jest prawda, ale zawsze człowieka coniebądź otrzeźwi...
Obadwaj pociągnęli z manierki i zakąsili skibką uschniętego chleba. Starszy żołnierz należał do kategoryi wytrawnych lisów. Widział świata niemało i w niejednej wojnie łba nadstawiał. Z Berlina, gdzie się znalazł po ukończeniu pierwszej z tych wojen w jego życiu, poszedł z kilkoma kamratami do Francyi, zasłyszawszy, że się tam tęgo biją i złudzony obietnicą, że tam więcej kamratów znajdzie. Towarzysze rozproszyli się po drodze, on zaś sam dowlókł się do granic francuskich i, poszukując swoich, zapisywał się do rozmaitych pułków z kolei. Tymczasem lata upływały na szukaniu daremnem. Języka się poduczył, nabrał przywiązania do kapitana Le Gras, do kapralów i sierżantów swego batalionu, którzy mu na biwakach różne różności opowiadali. — Został. Ostatnimi czasy, po rozpoczęciu wojny z Austryą, zetknął się ze swojakiem. Był nim jeniec, młody piechur, wzięty w kupie innych Austryaków w potyczce pod Zurichem. Stary wiarus dołożył wszelkich starań, ażeby jeńca namówić do wstąpienia w sze-