Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
62

nostajną, czarną zasłoną. Ciężar mroku jakgdyby uniósł się w wyżynę i stworzył ze siebie głębię niedosięgłą. Oczy z rozkoszą zatapiały się w to bezdenne niebo, w łagodną i mroczną otchłań. Rozłucki był już potężnie zmęczony, gdy ksiądz poszepnął:
— Las blisko.
W istocie powiał na twarze idących nie dotychczasowy suchy oddech pól za dnia nagrzanych od upału i dotąd nie ostygłych, lecz wonny, rzeźwiący odór. Ksiądz nakazał towarzyszowi zupełne milczenie. Szli coraz szybciej. Nagle zarysowała się przed ich oczyma wysoka smuga gęstej ciemności. Las stał w nocy nieruchomy, niemy, tajemniczy i prześliczny w swym głuchym śnie. Skręcili na prawo po suchym i ustępliwym piasku. Piotr poczuł, że jest już pośród drzew.
Kiedyniekiedy trzasnęła pod stopą sucha gałązka, czasami drzewa westchnęły jednostajnym poszumem. Droga była twardsza, poprzerastana korzeniami, tu i owdzie zwilgła.
Posuwali się teraz ostrożnie, noga za nogą. Wolski trzymał Piotra mocno pod rękę. Jego oddech stał się głośniejszy, przyśpieszony i ruchy ciała gwałtowne. Piotr poddał się i dał powodować, jak dziecko, weseląc się czegoś nad wyraz, niby mały chłopczyk, któremu pokazują nieznane zjawisko. Przewodnik wielekroć potykał się w żłobowinach i wyrwach leśnej drogi i tracił właściwy kierunek wśród wężowiska korzeni. Kołatali się tak z godzinę czasu. Lecz oto jednostajna i gruba ciem-