Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
45

gorzatą, żeby zatrzeć szczególniejszy w sobie żal za wieśniakiem. Woźnica omijał starannie szersze trakty, prowadzące do dużych wsi, gdzie połyskiwały kopuły cerkiewne, wolał raczej nadkładać drogi i objeżdżać dalekiemi drożynami, po podlesiu.
W jednem takiem miejscu, na zboczu wzgórza „kazał“ wysiąść, bo konik był zgrzany, — i odpoczywać w zaroślach. Piotr zeskoczył z siedzenia i pomógł wysiąść pannie Małgorzacie. Lecz oto zaledwie dotknął jej ręki, nie wiedząc, co robi, ścisnął tę rękę, jakby ją chciał złamać i rozgnieść. W owej chwili uczuł w sercu mróz i jakgdyby uderzenie w twarz uśmiechem Tatjany, leżącej w trumnie. Szedł za towarzystwem na pół omdlały, z przymkniętemi oczyma, niosąc bezmyślnie piękny jakiś błękitny szal panny Małgorzaty. Szal ten począł mu palić ręce...
Stał się nanowo starym sobą, nie tym młodym człowiekiem, który tu przyjechał i uczestniczy w przyjemnej ekskursyi, — lecz wstąpił do ciemnicy swej duszy. Bo istniał w nim jakby podświadomy schów, o którym nie wie nikt, i o którego istnieniu on sam nie wiedział. Życie płynęło, — ćwiczył żołnierzy, dzikie chłopstwo, zegnane z czterech końców świata, — uganiał się po polach na spasionym koniu, — przebywał wśród armat, — wytrwale i spokojnie pracował nad matematyką i lotnictwem, — miał dnie równowagi i ciszy, — spał dobrze, jadł i pił, — a oto nagle otwierała się w nim tajna i zdradziecka zapadnia i ciemna jej czeluść niepojętemi uczuciami zionęła na duszę.