Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
38

przecie rzecz, której w tej oto rozmowie nie zawiążemy, ani rozwiążemy...
Piotr roześmiał się szorstko i oświadczył:
— Powiem szczerze, że zupełnie o czem innem myślałem, ale nie mogę tego wytłomaczyć...
— A wie pan, że ja, pomimo tych trudności tłomaczenia na język ludzki wewnętrznej gwary, — trochę ją i tak rozumiem. Trochę może zgaduję, czego pan szuka. Powiem jedno: ta panna była warta, żeś ją obronił, żeś się o nią rąbał i poniósł rany.
Rozłucki pod wąsem uśmiechnął się wzgardliwie. Ksiądz ciągnął dalej:
— To jest dla mnie dziwne i niewytłomaczone, w jaki sposób przy tak wielkiej masie złego, które tryumfuje i rządzi światem, może jednakże istnieć tak niepojęty wymiar sprawiedliwości.
— Myślę, że to jest jedno ze złudzeń naszego optymizmu.
— Doprawdy?
— Iluż to zginęło najbardziej cnotliwych, najczystszych i najbardziej dla niewątpliwego dobra ziemi potrzebnych! Ilu takich podeptało i wbiło w ziemię szalejące, złe okrucieństwo!
— A nigdy pan tego nie spostrzegł, żeby głęboka prawość gdzieś znalazła swój organ niejako, który na nią oddawna czeka, ażeby ją w lepszą formę urobić? Czy nigdy nie zdarzyło się panu zauważyć w ciągu szarych dni życia, jak dobra wola, jak wysiłek cnotliwy, który poczytywało się za najbardziej samotny i przepadły, — gdzieś zna-