Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
36

Ksiądz Wolski umieścił Piotra w tym pokoiku, gdzie oprócz łóżka, stolika i paru krzeseł była jeszcze pewna ceratowa sofka. Miał wyjść, ale przed wyjściem „pozwolił sobie“ zapalić jedno z cygar, których paczuszkę nosił pieczołowicie w bocznej kieszeni dobrze zasłużonego surduta. Pozwolił sobie również zasiąść zgoła wygodnie na owej kanapce. Palił z prawdziwą satysfakcyą. Zlekka przymykał oczy i wzrokiem mętniejącym od przyjemności palenia wodził po ścianach. Piotr spostrzegł oddawna, że ten jegomość ma w domu ościeniowskim niemałe znaczenie, że dobrze wie wszystko i zna wszystkich na wylot. Jeszcze podczas obiadu postanowił powziąć od niego niepostrzeżenie rzeczywistą wiadomość o istotnej pannie Małgorzacie, a zarazem wytłomaczyć się z przyczyn i powodów swej śmiesznej wizyty. Nie wiedział jednak od czego i jak zacząć, bo człowieka tego nie znał, — a nadto po raz pierwszy w życiu rozmawiał z notorycznym księdzem katolickim. Pewna postać ciekawości, co też to jest przedewszystkiem taki ksiądz, wstrzymywała go w pół drogi. Stał przy oknie, patrząc w ogród. Nareszcie zdecydował się:
— Chciałbym wytłomaczyć się przed szanownym panem, dla czego tutaj przyjechałem... — mówił z niezręcznem pokasływaniem.
Ksiądz ze zdziwieniem podniósł głowę.
— Awantura, którą swego czasu z oficerami wywołałem, wywarła na mnie wpływ decydujący. Począłem szukać samego siebie... Nie chcę, wie pan, mieć złudzeń co do siebie, ani złudzeń co do