Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
207

iść tam, lecz względy poważnej natury przemogły. Ubrano i Bezmiana we frak, przeciwko czemu protestował klątwami we wszelkich językach, nie wyłączając sachalińskich, — i wszyscy trzej w czasie oznaczonym wyruszyli do pałacu hrabiostwa Nastawów, położonego przy jednej z nowych przecznic, wychodzących na Pola Elizejskie. Był to jesienny wieczór. Mżył deszcz paryski. Wysiadłszy z metro, przyjaciele ruszyli za przewodem Wolskiego. Dom stał nie zupełnie w linii ulicznej, nieco w głębi, za niewielkim ogrodem, oddzielonym od chodnika wysokiemi żelaznemi sztachetami. Na dźwięk dzwonka drzwi się niezwłocznie otwarły, służba zabrała zwierzchnie odzienie i wskazała schody na piętro, wysłane dywanem. Poprzedzony przez kolegów Piotr Rozłucki wszedł na górę i stanął na progu wielkiej sali, zalanej światłem elektrycznem, pełnej gwaru osób już zgromadzonych i pełnej przyjemnego zapachu egzotycznych kwiatów. W pobliżu wejścia stał gospodarz, hrabia Nastawa, witając gości. Mało się zmienił, posiwiał tylko zupełnie. Był jednak po dawnemu żywych ruchów i wytwornej giętkości w obejściu. Poznał natychmiast Rozłuckiego i Wolskiego. Wyciągnął ku nim ręce ze szczerą, czy udaną radością. Powitał również życzliwie przedstawionego mu Bezmiana — i poprowadził wszystkich trzech do żony. W głębi wielkiego salonu, pośród dam i panów stała hrabina. Była to dawna znajoma, lecz już nie panna Małgorzata z Podlasia. Wspaniała, jeszcze piękna dama, pewna siebie i każdego swojego kroku i ru-