Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
196

skie, Wielkie morze. Aż na Sokolin Ostrow. — Oczy Gustawa Bezmiana zamroczyły się i usta drgnęły, jak u dziecka.
Przyjaciele patrzyli na niego w milczeniu.
— Na Sachalinie probowałem ja również. Spisek, ucieczka, pojmanie. Bitwa w lesie. Nie! Za walką idzie zawsze szpieg, poseł do niej od nikczemności i zgnilizny człowieczej... — mówił w zamyśleniu.
— Za życiem idzie tyfus i ospa. Czyż przeto złe jest życie? Człowiek jest mocen wyniszczyć tyfus i ospę.
Bezmian mówił ze swym łagodnym uśmiechem, patrząc w przestrzeń:
— Ty jesteś władza, a ja jestem człowiek samotny. Odwracam się do ciebie tyłem i robię swoje, a ty na mnie patrz pilnie, co będę poczynał, i szpieguj. Gołemi rękami zaczynam wykonywać to wszystko, czego ty przenigdy nie zaczniesz. Ty posiadasz władzę, a ja tworzę życie. I oto — twoja władza czcze słowo, a moja robota wzrasta do nieskończoności.
— A jeśli ci to czcze słowo ręce skrępuje i w usta wepchnie knebel?
— To i wówczas ślady moich stóp na ścieżkach, którędy mnie pogonią, będą krzyczeć, a kamienie będą śpiewały.
— Pieśń o niewolniku.
— Kiedym ja ajnosom moim obwieścił, że pora przyszła Bezimiannemu Ustawu z ich ziemi iść w swoje dalekie strony, przyszli do mnie tłumem