Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
146

tunel bardzo powoli, krok za krokiem, stopa za stopą, cal za calem, z matematyczną dokładnością i ściśle logicznem umiarkowaniem.
Młody więzień spojrzał na Piotra głębokością oczu z pogardą i odrazą. Wspaniała duma, jak pióropusz na hełmie, lśniła się na jego czole. Na sekundę przerwał robotę i spytał z szyderstwem:
— Kto pan jesteś?
— Jestem wasz rozkazodawca, zbiegowie.
— Jeżeli pan jesteś z nami, to jesteś także zbiegiem, rozkazodawco.
— Jestem wasz oficer, żołnierze, którzy walczycie za pomocą ucieczki.
Młody więzień cisnął na ziemię rydel. Schylił się i ruszył z powrotem, w kierunku galeryi murowanych, skąd był przyszedł.
Rozłucki krzyknął nań:
— Na miejsce! Za rydel! Do roboty!
Rudy odwrócił się, zawahał i cofnął na miejsce w niszy. Porwał znowu za rydel. Nim jednak rozpoczął pracę nanowo, spojrzał na Piotra z niewysłowioną zuchwałością. W jego posłusznej i zaciekłej pracy było więcej dumy, niż w skinieniach szpady wodza.
Dwaj kopacze, wyrzucający wciąż glinę z jamy, którą wybili za wezgłowiem korytarza, miotali się w tej czeluści wściekłemi ruchy, jak para czarnych jamników. Góra gliny wyrastała wciąż poza ich plecami w komorach hornów, pomimo nieustannego trudu rudego młodzieńca. Zdawało się w ciemności, że ta żółta ziemia kotłuje się i kipi kłę-