Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
137

wtulił się we framugę muru, zasunął ręce w rękawy i czekał. Ogarnęła go senność duszy i poziewanie cielesne. Niekiedy przemknął się dreszcz wskroś ciała. Daleko rozbrzmiał świst pociągu i turkot jego po zmarzniętej ziemi przeleciał w nocnem pustkowiu. Znowu zaległa cisza. Wiatr zdawał się pełzać po nasypach, szpiegowsko czaić i sunąć po pochyłościach brustweru. Zeschłe badyle, zwisające z wysoka, wydawały cichy szelest, zupełnie jakby szept zmowy w popłochu. W jakimś momencie szelest zwiększył się, natężył. Oficer nastawił ucho... Lecz szmer zamarł w nocy, zginął na podobieństwo nieszczęśliwego westchnienia. Przyszła do głowy myśl, jakimże to sposobem zbrodniarze polityczni mogliby wydobyć się z cel... Ktoby ich wypuścił... Czyżby ów Murłyk także miał środki i sposoby w tamtej połowie... Znowu westchnęło coś w ciemności, w powiewach wiatru, w szelestach badylów — i zamarło. Chwila ciszy. Lecz oto przed oczyma wdrożonemi do ciemności wrótnia bramy zwolna ustąpiła i posunęła się na prawą stronę, jakgdyby ruchoma zasłona mroku. Wionął inny podmuch. Ciepłe tchnienie zdyszanych oddechów ogrzało ciemny przestwór. Ludzie szli cicho, tak bezwzględnie cicho, jakby byli upiorami niesionemi przez wiatr burzliwy. Gdy minęli próg bramy, stanęli w nieruchomości. Rozłucki wysunął się z załamania muru i przeciął im odwrót. Zamknął bez pośpiechu wrótnię, założył skobel na hak, wsunął weń ogromną kłódkę i zamknął ją kluczem. Przekręcił nadto wielki rygiel w zamku.