Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




IX.

Pod koniec stycznia Piotr Rozłucki otrzymał z poczty list niepodpisany, wzywający go do stawienia się w godzinach rannych na pewne miejsce, sąsiadujące z parkiem miejskim. List był pisany stylem niemal urzędowym, suchym, lecz tak stanowczym i zdecydowanym, jakby to był jeden z etapów dawnej i zażyłej korespondencyi. Czytając ową kartkę papieru, Piotr nie domyślał się, bo żadnych po temu danych nie było, lecz nieomylnie uczuł, kto go wzywa. Wionął mu na twarz nikły zapach perfum, ulatujący z tego arkusika. W oczach zamajaczał przez chwilę zarys twarzy w uśmiechu... W ciągu nocy artylerzysta nie mógł spać. Wielekroć zapalał świecę i czytał tajemnicze pismo, ażeby przekonać się, że ono w rzeczywistości istnieje. Następnego dnia poszedł na miejsce wskazane. Był to duży, pusty, brukowany plac, przy którym stały ślepe i nieme budowle, magazyny wojskowe prawie bez okien. Niemy szyldwach, jedyna żywa istota w tem miejscu, kołatał się ruchem wahadła pod ślepym murem. Był wiatr, podniecający wewnętrzne wzburzenie. Piotr zapalał papierosa po papierosie.