Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
55

cyi. Oczy Tatjany przez promień słoneczny odnalezione zamigotały w owej chwili niemal brylantowym połyskiem, zalśniły ową turkusową przemianą swoją. Po chwili były to znowu oczy czarne, nieprzejrzane, ciemne. Ich barwa głęboka jednoczyła się, czy sprzeczała z białością policzków tak, jak czarodziejski ton muzyczny jednoczy się czy sprzecza z ciszą, która jest przed nim i po nim. Barwa policzków była, jak śnieg świeżo spadły. Były w niej wszystkie tajemnice kolorów, gdy słońce śnieg przenika: — nieposzlakowana białość, błękit ledwie poczęty z białości, i zachwycający róż odblasku wieczornej zorzy. Dookoła powiek błąkały się wątłe cienie, padające od długich rzęs. Tam to w tych cieniach kryła się płochliwa wiedza młodzieńcza. Ukazywały się niepostrzeżenie sny duszy niewiedzącej, przeczuwającej, żądnej poznania — i znikały płoszone, jak niebiańscy aniołowie, przez zewnętrzne brutalstwo, okrucieństwo i nizotę poziomą codzienności. Ale w tej pannie nie było nic z przybranego sentymentu, nic z nastrajania się na nutę znaną i modną, nic z jakiegokolwiek snobizmu. Była wciąż sobą. Obojętnie patrzyła, mówiła, śmiała się, zabawiała gości rozmową. W całem jej zachowaniu się była odrobina jakowejś pogardy, wyższości i grzecznością zamaskowanego znudzenia, wskutek tego, że dusza jej i jej piękność była tak nieskończenie odmienna od wszystkiego i tak gdzieindziej. Piotr czuł, że tu nie jest „za szybą“, jak wobec polek, które zdarzyło mu się spotkać, mógł rozmawiać, porozumiewać się, zgadzać na