Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
35

wreszcie... Uderzyła w klawisze raz i drugi, przebiegła je. Przerwała i zwróciła się do towarzystwa z zaznaczeniem, że umie ledwo kilka pieśni, a te, które umie, mogą się nie podobać. Ojciec jej, pan Michał, machnął ręką na znak, że ten argument nie ma wartości. Kama zagrała powtóre tensam wstęp muzyczny. Zaśpiewała mocnym, pięknym, czystym, choć niewyrobionym głosem pieśń pewnego młodego muzyka do słów Juljusza Słowackiego:

„Anioły stoją na rodzinnych polach
I, chcąc powitać, lecą w nasze strony,
Ludzie schyleni w nędzy i w niedolach
Cierniowemi się kłaniają korony,
Idą i szyki witają podróżne
I o miecz proszą, tak jak o jałmużnę“

Znowu przebrzmiał burzliwy akompaniament, głos z głębi piersi, spod kamienia, co przyciska żywe serce. Zabrzmiały słowa:

„Postój! o postój, hułanie czerwony,
Przez co to koń twój zapieniony skacze?
— To nic, to mojej matki grób shańbiony,
Serce mi pęka, lecz oko nie płacze.
Koń dobył iskier na grobie z marmuru
I mściwa szabla wylazła z jaszczuru“.

Stary generał siedział w fotelu i żuł wstawionemi szczękami jakowąś wewnętrzną sprawę, czy pasyę. Syn jego Michał wpatrywał się spod oka w córkę z wyrazem głębokiego wzruszenia. Wiktor