Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XXVI.

Nazajutrz rano tenże stary służący generała przyszedł do mieszkania Piotra z kartką od Tatjany. Rozłucki leżał jeszcze w łóżku. Zaspanemi oczyma przeczytał krótkie pismo:
„I ja także będę w porządku. I ja nie mogę inaczej. Bądź zdrów, Piotruś. Dziękuję za wszystko. Twoja Tania“.
Piotr wzdrygnął się, przeczytawszy to posłanie. Te słowa miały w sobie siłę i ciężar. Zapytał służącego:
— Kiedy panienka oddała ci to pismo?
— Wczoraj, późno wieczorem. Obudziła mię i kazała odnieść rano. Tak nakazała z surowością: „rano, skoro świt“. No, świt teraz późno, godzina ósma blisko. To i przychodzę o świcie, według zlecenia.
— Dobrze... możesz iść.
Starzec ukłonił się, ale ode drzwi zwrócił się twarzą do Piotra i rzekł surowo, z wewnętrznym rykiem:
— Panie... dobrze zważaj, żeby nieszczęścia nie było!
— Idź precz, ty, nauczycielu!