Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
92

upał szczęścia. Ramiona jego były podniesione, oczy chowały się pod powieki. Uśmiech radosny skostniał na wargach.
— Taniu! — wyszeptał.
— Tylko twoja będę... — powiedziały mu prawdomównie i nieodwołalnie te najśliczniejsze na ziemi różane usta. Słowa potwierdziło najbardziej wiarogodne spojrzenie, a jako najprawomocniejsza kontrasygnata stwierdził ten akt uścisk obudwu dłoni, mocny, jak śmierć.
Piotr patrzał na nią w zachwyceniu, nie myśląc o niczem, nawet o wielkości losu szczęśliwego, który nań spadł tak nieoczekiwanie. Ona, po załatwieniu tej najpilniejszej sprawy, poczęła mu tłomaczyć, że powinien często teraz przychodzić. Mówiła, że na pięterku domu jest korytarz, prowadzący do jej pokoju. Wąski korytarz, który mija jedne drzwi, drugie, aż doprowadzi do trzecich od pokoju, gdzie ona właśnie przebywa. Ona sama, Tatjana. Taki to jest korytarz. Okna w tamtym pokoju są od ciemnego podwórza, a w sąsiedztwie mieszka francuzeczka, mademoiselle Mathilde. Cały ten wywód zakończony został zapytaniem, naśladującem głos wróżącej cyganki:
— Rozumiecie mię?
Zapytanie było tak dowcipnie powiedziane, tak dobrze naśladowało cygankę i takie miłe, że Piotr zanosił się od śmiechu. Tatjana spytała:
— A może nie zechce przyjść do mnie?
— Kto?
— On. Ten, Piotr Iwanycz.