Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
90

śmiały się z pomysłu napisania listu i z tego, że list wywołał doskonały skutek.
Nie wiedząc o tem, gdzie są, dokąd zmierzają, co czynią, poszli szybko. Minęli bramę ogrodu.
Widzieli pod nogami bruk drewniany, mokry od szronu, to znowu ułożony z kostek kamiennych, konary i gałęzie drzew, poruszanych od wiatru...
— Czy się pan bardzo zdziwił?
— W pierwszej chwili...
— Czy, dobrze zrobiłam?
— Och, dobrze!
Idąc szybko w swych wykwintnych, szelestnych sukniach, Tatjana niepostrzeżenie zbliżyła się do Piotra, wyprzedziła go o jedno pochylenie ciała i oparła się ramieniem o jego ramię. Znowu zakryła twarz puszystą, czarną, długowłosą mufką. Z głębi tej mufki zabrzmiał jej śmiech, najczarowniejsze wesele. Piotr czuł w sercu rozkosz... Śpiewał pieśń szczęścia ostry, zimowy wiatr. Weseliła się od niej martwa ziemia. Lecz jakież było jego uczucie radości, gdy Tatjana szybko wysunęła lewą rękę z mufki, i śmiejąc się ciągle, prawą jego rękę przemocą niemal wciągnęła do ciepłego wnętrza, do puchowego raju, gdzie się kryły prześliczne jej dłonie.
— Zimno teraz, jeszcze zimno? — pytała.
— Nie...
— Piotruś szczęśliwy?
— Bardzo szczęśliwy...
Pusta była aleja. Posąg półnagi, przedziwny w tym wietrze, dumał o swojej zagasłej sprawie,