Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

MIKOŁAJ ERIZZO
— Ależ wiemy!

KAROL RUZZINI
— Ale myl My probujmy szczęścia! Czemużby nie? Walczmy do upadłego! Wystąpmy! Mamy przecie siedm regimentów piechoty i ośm do dziesięciu słowiańskich żołdaków przeciwko jego ośmdziesięciu tysiącom niezwalczonego żołnierza. No — i żadnego sojusznika.

JÓZEF PRIULI
— Lud wiejski stoi po naszej stronie. Oto nasz sojusznik! Okrzyk — viva san Marco! — który się był rozległ w Val-Sabia, może rozbrzmieć niespodziewanie w całej ziemi weneckiej. Na skinienie Ottolini’ego, podesty w Bergamo, ruszyli się przecie chłopi w ośmnaście tysięcy. Czyż to nic nie znaczy? Te kilkanaście tysięcy rusznic bergamończyków może przynajmniej, jak sądzę, zdeptać tłuszczę miast, zasadzającą wiechę wolności. Miasto jest niedostępne, mamy wojsko, mamy marynarkę, możemy się bronić!

MIKOŁAJ ERIZZO
— Ożyje jeszcze na ziemi weneckiej zemsta Werony! Jak tam czterystu żołnierzy francuskich w jednej godzinie skonało od sztyletu...

KAROL RUZZINI
— Czterystu bezbronnych, a nawet leżących po szpitalach, czem nie należałoby się chwalić! Ottolini! Bergamo!