Strona:Stefan Żeromski - Pocałunek.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzała — ach, jak patrzała! Nozdrza jej rozdymały się jakąś dumą szczególną, drgały ramiona, niebieskie źrenice czerniały od kryjących je do połowy rzęs, szarpała palcami zdjętą przed chwilą rękawiczkę.
— Grottger... szeptała do siebie.
I zakochałem się w ciągu mniej więcej dziesięciu minut, zakochałem się raz na zawsze, bezmyślnie, ślepo, tak, jak serce młodzieńcze rozmiłowuje się w idei. Z płomieniami w czaszce wyszedłem za tą parą, gdy opuścili galerię. Kroczyłem za nimi z oddali, usiłując nawet przybrać nieodpowiednie prawda lecz żywsze ruchy. Mijaliśmy ulice i rynki, zmierzając ku gmachowi, którego olbrzymi fronton wznosił się przed nami na wzgórzu urwistym. Natłok uczuć dławił mię. Na widok tej posępnej, kolosalnej budowy, uczułem, że zdejmuje mię cześć najwyższa i najbardziej głęboka pokora; pragnąłem upaść na drodze, wiodącej do tej ponurej świątyni i bić się w piersi, mówiąc: „Domine, non sum dignus...”.