duszom«. Oburzony tem magistrat, wysłał do rektora Czyżewskiego sekretarza swego Wedemeyera, domagając się zaprzestania książkowej propagandy, »inaczej niech się tumultu Jezuici spodziewają... i już wtenczas latał po mieście pogłos: uderzmy na kolegium, zburzmy je, wytnijmy w pień tych złodziejów synów naszych, i głównych naszych wrogów«.
Nie lekceważyli Jezuici groźby, swoich studentów trzymali w ryzach, aby swywolą nie podali snać sposobności do rozruchów, z miastem starali się zachować dobre stosunki, na otwarcie roku szkolnego we wrześniu 1723/4 r., zaprosili profesorów i uczniów gimnazyum luterskiego i ci przybyli, i cały ten rok szkolny przeszedł spokojnie. Dopiero przy wcześniejszem »dla kanikuły« zamknięciu roku, w połowie lipca 1724 r., gdy młodzież szkół wyższych rozjechała się już do domu, za dwa dni uczynić to mieli uczniowie klas niższych, mała iskra, rzucona w nagromadzony materyał palny, buchnęła płomieniem, który całą Europę północną oświecił.
Iskrą tą była zaczepka studencka. Podczas procesyi na cmentarzu kościoła św. Jana 16 lipca, w uroczystość Matki Boskiej szkaplerznej, uczeń jezuicki Lisiecki, widząc stojących za murem trzech podrostków z handlu kupca Jahrkego z nakrytą głową, poskoczył ku nim, i pozrzucał kapelusze. Na tem się na razie skończyło. Ale w 2 godziny potem, tenże Lisiecki, spotkawszy tych samych czy innych dwóch kupczyków rozmawiających na ulicy, pchał im pod nos lawendę, a gdy wąchać nie mieli ochoty, zmuszał ich szturchańcami. Zobaczywszy to kupiec Dawid Heyder, ujął się za kupczykami, wnet jednak opadnięty od kolegów Lisieckiego, który nań rzucił kamieniem, jął wołać o ratunek. Przybiegli mieszczanie Lebahn i Deublinger, a wkrótce patrol straży miejskiej. Studentów rozproszono, Lisieckiego na rozkaz Heydera, patrol odprowadził na ratusz, burmistrz zamknął go do więzienia. Studenci domagali się uwolnienia kolegi, przyczem przyszło do nowej bitki między nimi a rzeźnikiem Karwiese i woźnym Maciejewskim, która się zakończyła uwięzieniem drugiego studenta Szydłowskiego. W odwecie jezuiccy uczniowie uwięzili luterskiego ucznia Nagórnego i wydobywszy od naiwnego brata furtyana klucze, osadzili w karceresie szkolnym. Był to poniedziałek, »dzień pijacki« (Blaumontag), nietrzeźwe tłumy wytoczyły się z szynków na cmentarz kościelny i plac przed kolegium, przyłączyli się luterscy uczniowie. Uderzyli na nich kamieniami jezuiccy studenci, ale nadbiegła milicya miejska, i dawszy do nich kilka ślepych strzałów, rozproszyła. Na huk strzelby wybiegł z kilku Jezuitami rektor Czyżewski, który o uwięzieniu Nagórnego jeszcze nie wiedział, i studentów swoich zapędził do klas w lewem skrzydle kolegium umieszczonych.
Należało teraz, aby milicya rozpędziła tłum i uczniów luterskich. Nie uczyniono tego, owszem z rozkazu Roesnera, przybyła straż obywatelska i razem z milicyą, zamiast rozproszyć, »asekurowała« tłum, na wypadek ponownego ataku ze strony jezuickich uczniów. Ci jęli z dachów i okien kamieniami i cegłą rozganiać tłumy, wtenczas milicya dała ognia do okien szkolnych, a tłum zabrał się do wyważenia bramy szkolnej. W samą porę nadszedł sekretarz miejski Wedemeyer, z żądaniem do rektora, żeby puścił wolno Nagórnego, bo już burmistrz uwolnił Lisieckiego i Szydłowskiego. Stało się tak, sekretarz jednak nie wezwał tłumów do
Strona:Stanisław Załęski - Jezuici w Polsce w skróceniu 5 tomów w jednym.djvu/151
Wygląd
Ta strona została przepisana.