uznania ani zaufania. Gdy przyciskany pytaniami komendanta do muru pocił się przy surowym protokole, Fudor zamknięty w sąsiedniej izbie zaśpiewywał sobie beztrosko. I kto wie może Ihnat pożałował wówczas, że dał się porwać Warwarucy? Nie wiedział o rzeczy najważniejszej, to jest o zeznaniach księdza wikarego. A był to jedyny powód, który rozstrzygnął, że nie Ihnata zatrzymano, lecz Fudora. Przecie Ihnat wiedział swoje twardo, i żadne dowody ani ceremonie nie były mu potrzebne. Uważał nadal, że żandarmi do jednego tylko potrzebni — dla końcowej parady, gdy już wszystko zrobione. Toteż zwolniony pospieszył do domu i jeszcze przed nocą rozgłosił przez gońców po chatach i nakazał rozgłosić gdzie można — tak jakby cziuhy, to jest wici ogniste, rozpalał z góry na górę — aby kto żyje pospieszył do świtu na posterunek świadczyć przeciw Fudorowi za swoje krzywdy. Inaczej Fudor nasypie piasku w oczy komendantowi i do południa panicze go wypuszczą.
Toteż już przed świtem ludzkie i końskie nogi zadreptały po płajach. Szeregami pospieszyli do żandarmerii poszkodowani czy nienawistnicy Fudora. Otworzyły się usta, świadczyli gorączkowo co do wszystkich kradzieży udowodnionych i przypuszczalnych, prawdziwych i urojonych. O głowach rozbitych, o kościach połamanych, o zabójstwach prawdziwych i domniemanych, a przede wszystkim o groźbach, które jeszcze wisiały nad głowami. Gorączkując się świadkowie zaklinali, aby broń Boże nie wypuścił Fudora, bo im głowy potrzaska lub pouśmierca, a innych świadków odstraszy.
Była to pierwsza niebywała dotąd okazja do odpłaty za pogardę Fudora i za strach.
Nie alarmowany przez nikogo dziedzic bez pośpiechu wrócił do domu dopiero po dwóch dniach. Przeraził się i choć równocześnie zakłopotał się, przecież odczuł wyraźnie ulgę i zadowolenie. Najbardziej z tego, że jak mniemał, lud sam ukarał Fudora za to, że przebrał miarę i naruszył wszystko. Powoli otrząsał się, wspominał swoje zobowiązania wobec swobodnej prawdy starowieku. Pogrążać mściwie i małostkowo Fudora byłoby porażką i przyznaniem racji matce, że zamieszkanie w górach jest nonsensowne i niebezpieczne. Byłoby także śmieszne w oczach rodziny żony, gdyby uwydatnić fakt, że „polski romantyk“ nic innego dotąd nie robił, tylko walczył z jednym-jedynym złodziejem na wielką skalę, a teraz mści się na nim. Zawziętością, jak sądził, ośmieszyłby się także przed ludnością.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/521
Wygląd
Ta strona została skorygowana.