Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

marne, bo po chwili dziewczyna i chłopiec bawili się w Jonasza i w Rybę. Dziewczyna uciekała, Ryba doganiała groźnie, ryczała, zagarniała i dusiła. Dziewczyna broniła się zawzięcie, drapała i kąsała Rybę, w końcu przewróciła ją ku wielkiej i krzykliwej radości dzieciarni, tylko przewrócony chłopiec wrzeszczał wniebogłosy: „Ja główna Ryba, nie śmiej!“
Nawrzeszczały się do syta, bo dorośli znudzili się karceniem, a tymczasem znad rzeczki Bystreca rozległ się krzyk, który poruszył wszystkich: „Wody ponoszą żabią robotę.“ Wszystko co żyło tłoczyło się ku brzegowi. Przejrzyste galarety żabiego nasienia płynęły obracane wartkim prądem, a ludzie to smętnie kiwali głowami, to pomrukiwali: „Przepadła żabia robota, i nasza przepadnie.“ Ksiądz wspomniał wsie nad Czeremoszem: „Biedni ludzie narobili się, a teraz — — “ Oglądał niebo, zasnuwało się powoli, lecz zmiany widocznej jeszcze nie było. — Trzeba wracać — orzekł ksiądz.
Przecie musiał pozostać zatrzymywany zrazu pytaniami, prośbami o rady, plotkami i w końcu zaprosinami na obiad. Zaprosiła go rodzina Siopeniuków, odmówić nie mógł, bo była ich kolej, przygotowali się, oczekiwali. Zaledwie wdrapał się nieco zasapany na stromy brzeg podwórza, a tam radość wielka, hurmą ku niemu wszystko, a na samym przedzie przeróżne maleństwa, dzieci i zwierzęta także. Wyprzedził wszystkie tęgi świniak w tak wielkim rozmachu i radości, że nim kto przybył z odsieczą, skoczył przednimi nogami na księdza i przewrócił go. Ksiądz myślał, że to po prostu świnia, przestraszył się niemal, nie wie jak się podnieść, a to maleństwo liże go po twarzy i ryjkiem czule trąca. Także inne maleństwa otoczyły go zewsząd: pieski, kózki i jakiś konisko zdawałoby się wielki, a to także maleństwo, miękkim pyszczkiem wącha i do lizania się zabiera. Szczęściem dzieci w popłochu przepędziły całe to czułe psiarstwo, a były spuzar z butynu, Petrycio Siopeniuk, podnosząc, biorąc pod rękę i całując w rękę księdza przepraszał i tłumaczył:
— Wybaczcie, ojcze duchowny, to takie wszystko rozpuszczone i zdziczałe u nas, tylko by się pieściło. A prawdę mówiąc najgorszy ze wszystkich ten świniak. Już czterolatek, a po połoninach rok w rok hasa, robi co chce i żadna słonina w nim nie przybiera. To własność naszego stryjecznego Fomy. Wiadomo wszystkim, zbiedniał, od kiedy chciał od pana starszego lasy wyprocesować. Krowy nie ma, a świniaka żal zabijać i trzyma go u nas na wikcie.