Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Młody Slipeńczuk, sam jeden, otwarcie wygarniał Tanasijowi:
— Gazdo godny! Czyż wy nie macie swego kąta, czy was ktoś napada, czy was nie szanują wszyscy? Pistolety nie pistolety, nie nasza to sprawa, i po co stareńkiemu gaździe się mieszać.
Tanasij odparł z miejsca:
— Dymaj duchem na wierch, Pawle, melduj Fudorowi, że ja się odgrażam, niech mnie napadnie, niech spróbuje.
Młody Slipeńczuk machnął ręką, lecz kpiarze podnieceni sypali na nowo z tłumu jeden za drugim:
— Watah doskonały armię ma — setki krów.
— I czorta, garbuska cygańskiego.
— I Italiana z tamtego świata.
— Listy z nieba bezpieczniejsze.
Zakłopotane z początku, potem wyraźnie urągliwe śmiechy rozszerzyły się w tłumie. Tanasij pognębiony ostatecznie i ponownie wyzywany, założywszy ręce z tyłu wysunął głową zaczepnie i zbliżał się powoli ku tłumowi, jak gdyby szukał zuchwalców.
— Foko — zawołał ktoś z tłumu — ten bierze się do bicia.
To nieopatrzne słowo poruszyło i rozkotłowało tłum. Gorączkowo uformowały się dwa szeregi, jedni co niby to mieli bronić Tanasija, a drudzy z obrazy za to, że bronią, gdy nikt nie napada. Właściwie nie było o co się bić, ale bójka wisiała w powietrzu. Naprzód uderzali się oczyma, potem wyzywali wściekłymi szeptami, potem głośno, wreszcie poszturchiwali się i odpychali się wzajemnie. Tu i tam mignął topór świtowym mętnym blaskiem. Słychać było trzask kurków z pistoletów. Maksym pośpiesznie wbiegł między szeregi a Foka za nim, wołając donośnym głosem:
— Proszę was goście mili, przestańcie drażnić starego. A siebie samych także. Zakończmy święto jak się godzi.
Inni oglądali się już za puszkarami, ktoś krzyknął w przerażeniu:
— Na pomoc puszkary, bójka!
Inny warknął z tłumu:
— Nie ma żadnej bójki, tylko dziad z Ilci wszystkich podjudza.
Inny zaśmiał się szyderczo: