Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie dufaj sobie, Nykoło, że kto ma rogi, to od razu czort. Nie, to najprędzej cap rogaty. Czort niemądry, ale nie taki już durny, dobrze wie, że im więcej panów i szlachty będzie ciskać pistolety do berda, tym bliżej końca, bo wtedy samemu czortowi zmierzch.
— List z nieba — bąknął ktoś z tłumu.
Znów bluźnierczy chichot posypał się przez tłum, a Duwyd, całkiem zawiany od razu zakręcił na inną koleinę.
— Utrapienie z wami, Tanasiju! wy znów zaciągacie nas na te niebezpieczne kawałki, do religii.
Tanasij żachnął się:
— Do jakiejże religii? Mierzę w czorta, niech sczeźnie, tfu! i tyle.
— Tfu, czy nie tfu — bełkotał Duwyd — a on skąd, może z asekuracji? Może doktory jego wypraktykowali? A może stary pan aptekarz Nowicki jego napaćkał w miseczce? Nie, on z religii.
— Idź het — opędzał się Tanasij ze śmiechem — czorta do jednej miski mieszasz z religią.
— To wy wciąż mieszacie w nocy i o świcie — rozkrzyczał się Duwyd bez hamulca — to wy psujecie całą zabawę, a ja mam tego dość! A ja wam jeszcze coś powiem: wy cały porządek świata wywracacie. To niesprawiedliwie, bezbożnie! O Doboszowego prawnuka się turbujecie, o zwierza puszczowego też, a tamtego ciemnego, wiecie którego...
— Powiedz po prostu czorta.
— Nie chcę powiedzieć i nie powiem — wykrzykiwał Duwyd ku uciesze tłumu — ja całkiem nie biorę sobie tego prawa jego przezywać. Weźcie od korzenia: on z większego rodu niż Doboszowy, a wy znęcacie się nad nim, wy się wciąż jego czepiacie.
Niektórzy słuchacze bawili się niezgorzej, dały się słyszeć wesołe okrzyki:
— Po co go się czepiać, niech sczeźnie!
— Ja go się czepiam? — krzyczał Tanasij. — To on mnie się czepia, a was wszystkich — najwięcej.
— Tak, wy! — wołał Duwyd. — Wy! bo u was wychodzi, że Tanasij bialutka owieczka, ziółko połonińskie, a tamten ciemny jest tfu. A zapamiętajcie sobie, sto procent recht nie istnieje.