— Ja cię nie siłuję, tyś taki sam gość tutaj jak ja.
— Nie siłujecie? Nie chcecie ani spać, ani jechać do domu, teraz nawet pić już nie chcecie, to co z wami robić? Durzyć się! Wy bez wódki jeszcze lepiej durzycie, kto tego nie wie. My wszyscy dwadzieścia cztery godzin przez was i z wami durzymy się jak dzieci. I kto by to oglądał, pomyślałby, że u nas najlepsi ludzie na świecie. A to jest gadany cud, Tanasijowy cud. To od święta. Popatrzcie jutro, co zrobią bez was i na co dzień. Świętować nietrudno.
Tanasij, stojąc wciąż, prostował cierpliwie:
— Świętować niełatwo. Każdy człowiek żyje dla święta, na co dzień on półczłowiek. I zewsząd wszystko ciągnie do święta. Popatrz, posłuchaj, zrozum, ucz się: święto przemienia.
— Raz jeden na cały rok, to mi wielka przemiana! Co to ma za znaczenie? Są i u nas takie chasydy — ja przeciw nim nic nie mówię — co przychodzą z wielkim hałasem, „my od dzisiaj dobrzy“. Zaczynają fajnie, piją, tańczą, wywracają oczy, to jeszcze dobrze, a na drugi dzień szkoda mówić. Raz na rok dobrze chcą i za to przez cały rok robią jak najgorzej.
Tanasij upierał się:
— Święto to próba, raz na rok to dużo, dobra chęć przemoże, a wesołość doda sił.
— Gdzież tam przemoże! Jest i u nas taka sama wesołość raz na rok, że aż haj! Nazywa się Purim, widzieliście? Radość na radości galopuje, wariat na wariacie, same pobratymy, jutro wytrzeźwieją, pobratymy rozsypało.
— Nie opowiadaj, jest i u was przecie co tygodnia szabas, święto wielkie.
— No tak — zgodził się Duwyd — ale na sabat ja nietutejszy. Święto nic nie ma do interesu, jedno od drugiego zaryglowane.
— Tobie tak się zdaje — mówił powoli Tanasij — może i innym Żydom, może i naszym tak się zdaje. To tak, ależ i nie tak. Popatrz dobrze: z czego jest watra? Ze wszystkiego. Z drzewa, z ziemi, z powietrza, z potarcia. Zbierze sobie to wszystko i dalej oddaje ciepło. Idzie z tego co było ku temu co będzie. Cały tydzień, cały rok, ciągnie do świętego dnia. Wszystkie interesy ciągną do święta jak wody do morza.
— Co znaczy ciągną? To od święta ciągnie do interesu, człowiek znudzi się świętem, już go korci do hałasu, do kłótni, niejednego nawet do grzechu. U nas najweselej w sobotę wieczorem, święto się skończyło, świat się otworzył.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/398
Wygląd
Ta strona została skorygowana.