Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nym, tym sędziom, co ustąpili matce. Chłopiec dopytywał nieraz o Nieznanych. Matka uspokajała: „Naj, naj, synku, opowiem ci na rachmańską Wielkanoc.“ I w końcu, kiedy mu już minęło lat dziesięć, na święto rachmańskie w bukowinie opowiedziała mu, że sędziowie nieznani zmiłowali się, podali jej rękę i skasowali List, bo wymodliła i wybrała mu życie, choć sędziowie ostrzegali i bardzo straszyli, że serce otwarte, bez doli, tylko dla tęsknoty. Pogrozić musieli, od tego sędziowie, ale to widać przecież, że serce otwarte na chwałę u Boga, bo rozciąga pępowiny jak pajęczyny i biją od niego promienie, a po nich ma dostęp każdy żywy szept. Chłopiec oglądał się, nasłuchiwał, powtarzał: „Każdy żywy szept“. Pytał jeszcze: „A czemu nikt nie odpędził sępów od Jezusa?“ Matka uspokajała: „Czekaj, synku, to nie na dziś, to na inne rachmańskie święto.“ Pytał dalej: „A jak wskrzesł Jezus?“ „To jeszcze na inne, na dalsze rachmańskie święto“, mówiła matka.
Na rachmańskie święto człowiek może zobaczyć coś takiego, co kiedy indziej ledwie mu zaświta. Dowiaduje się czegoś takiego, czego by się nigdy nie dowiedział. Ale nie każdy i nie każdym razem. Niektórzy obiecują niejedno na rachmańskie święto i ani myślą dotrzymać. Dlatego o tym, co nigdy nie będzie, mówi się czasem: na rachmańską Wielkanoc, albo jeszcze: na końską Wielkanoc. A to grzech, bo po co poniewierać rachmańskie czy końskie święto, chociaż nie jest cerkiewne.
Któż by powiedział, że matka i syn, choć twardo żyli i samotnie, choć nie mieli u kogo pouczyć się ani poradzić, nie byli szczęśliwi!? Nie tylko w święta, co wieczora przed snem zanurzała mu we włosy ręce małe a szorstkie, patrzyła w oczy, lubowała się: „Włosy moje włosy, oczy moje oczy, zorze moje zorze!“ Przecież chłopczynę ciągnęło wciąż tędy i owędy, z daleka i naokoło, nawet targało coś, nawet wołało. Zapuszczał się daleko lasami, za chitary gminy, do obcych dziedzin, nawet na granice obcych krajów. I któż nie rozumie, że matka, od razu wystraszona przez sędziów, bała się o jedynaka. Drżała o niego: zawsze blady, serce nie domknięte? dla tęsknoty? bez doli? Zabierała mu nieraz robotę spod rąk, tak jak on jej. Prawda, to nie pańskie i nie miastowe dziecko, takie co w wełnie chowane, takie jakby z brzucha matki jeszcze nie wyskoczyło, takie, które wciąż strachają: uważaj, uważaj, nie chodź tu, nie chodź tam, do wody nie idź, do ognia się nie zbliżaj, na drzewo nie leź, nawet na rosę nie wychodź, pod