Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dego ważne, że okrągła, to wiedzieć trzeba, że człowiek śpieszy się, a nigdzie nie dojdzie. Może tak biegać tysiąc lat naokoło, a ciągle to samo. Tego się nauczcie: człowiek kręci się w kółko.
— Wciąż w kółko? To można zdurnieć — szepnął Duwyd.
— Można i trzeba. W Kutach mądrych dość. Ormianin mądry od urodzenia, a kiedy pojedzie do mądrego świata i zacznie biegać, także się skurczy. Już by chciał biegnąć do Kut, do domu. Zbaranieje, scapieje.
— Wybaczcie, panie Jakobènc — szepnął Foka — ma zmądrzeć, a zbaranieje?
Pan Jakobènc ożywił się:
— Aby zmądrzeć, trzeba naprzód całkiem zdurnieć, to pierwszy warunek.
— Od czegóż się mądrzeje?
Jan Jakobènc ominął pytanie:
— Ziemia okrągła. Kto był na Podolu, albo w stepie w Besarabii, albo na Madiarskiej puszcie, temu się wyda, że grunt równy jak placek. Każdy tak myśli: mój grunt stąd dotąd, moja chata z kraju. A według rachunku to nie tak, każdy grunt zakręcony, każdy zapada się nie wiadomo dokąd, nawet woda w morzu zakrzywiona.
— Podole zakrzywione? Hospody! — przeraziła się Kateryna.
— No dobrze — zaiskrzył w mroku oczyma Duwyd — a tam pod spodem głowami na dół chodzą, czy jak?
— Jedźcie do Ameryki, Duwyd, i oni chodzą głowami na dół i my także.
— Głowami na dół — wyszeptał zabobonnie Grak-Januszewski.
— Tak — potwierdził wolno pan Jakobènc — z rachunku wynika. Widzicie, naprzód trzeba zdurnieć.
— Oj zdurnieć — przeszło pomrukiem przez tłum.
— Najakuratniej! Bez tego mądrości nie ma. I to dopiero pierwsze piętro, a już ciemno jak na piekielnych piętrach. Bo zakarbujcie sobie, co wam teraz powiem.
Słowa pana Jakobenca błyskały oślepiająco, jak zwierciadło wydobyte z futerału na słońce:
— I czarne nie czarne, tylko dziura, po prostu nic. I białe nie białe, tylko wszystko światło w ukropie zmieszane kipi, groch z kapustą. I dziecko starsze od starca, bo zanim postarzał się, był dzieckiem. I jutro starsze od dzisiaj, bo poczęło