Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trzech najsławniejszych diaków: Kuryło przezwany Hikało (od wyklinania „ahi“), Iwan Burmyło i Józef Szprync.
Kuryło schronił się w cieniu swego proboszcza z Jasienowa. Był rodem znad Dniestru, zasłynął z tego, że jako diak tępił gorliwie przemówników, prześladował górskich pogan. Szpiegował zapamiętale czarowników, z zapałem uczył się przemówek przeciw przemówkom, przyswajał sobie prądy przeciw prądom. Nałykał się porywów, które rodzą się z wyklinania na odległość i z walki przeciw czarom. To było jego powołanie. I stąd jego przezwisko. Znad długiej węgierki kudłata bezzębna starcza twarz Kuryła-Hikała, poorana bruzdami rozpaczy, z otwartymi ustami i zwisającą dolną wargą, wznosiła oczy w oczekiwaniu wkroczenia niebios tak bolesnym, że niemal bluźnierczym.
Młody diak z żabiowskiej cerkwi, Burmyło, zasłynął jako śpiewak na całą Czarną Rzekę. Wybił się z przygarniętego przez proboszcza sierocego przybłędy. Przez długie lata był zamiataczem cerkwi i przestając z duchownymi wyłącznie, uduchownił się jak się dało. Wszelako z czasem najbardziej z wszystkich diaków upodobnił swój strój do gazdowskiego. Urozmaicał go wszakże wciąż czymś nowym, to nadającą się dla zalotnej mołodyci barwną chustką na szyi, to niebieskim kolczykiem w lewym uchu. Od lat najmłodszych wtajemniczany w sprawy cerkwi nauczył się milczenia, wyrósł na dyplomatę o wszechprzebaczającym uśmiechu. Dyplomata serca dla układów międzyparafialnych, międzygminnych, międzyurzędowych, może powołany do jeszcze rozleglejszych układów międzypotencjalnych, poza śpiewem diak miał w zapasie dla wszystkich jedno tylko wstrzemięźliwe: tak. Rzadkość na owe czasy — człowiek piśmienny, nie tylko dla chrzcin i ślubów i dla spraw chórów kościelnych — tak, także dla komisji szacunkowych, dla obdukcji zwłok — tak. I wreszcie dla spraw ostatecznych, dla pogrzebu, dla pokazowo odśpiewanej żałoby — tak.
Także potężny diak z Uścieryk, Szprync, schronił się obok swego grubego proboszcza. Był rodem spod Kołomyi, podobno pochodził z jakichś Szwabów. Z wojskowej tradycji wysłużonego podoficera pozostała mu tylko czerwona bluza ułańska przerobiona na kachtankę, jak gdyby była odziedziczona po dawnych watażkach. Na jego obliczu, nieobcym zastarzałym śladom silnych napojów i zastygłym w hektyczną czerwień, z jego zmrużonych zaciekle oczu feldfebla, gdy spręży się