Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przy przeciwległych węższych krawędziach stołu usiedli dwaj główni. U tego z prawej strony całkiem księżycowa twarz, plama miesięczna na ścianie. Ten z lewej ukrył twarz w dłoniach. Gdy rozgarnął śnieżny płaszcz, odkrył czerwony, pałający serdak. Widać kto to... Sędziowie cisi, tajemni, to tak, ale widać, aby byli w zgodzie między sobą. Ten z prawej, twarz księżycowa, ogłosił niby watra z jamy:
— Przeciwnik ma słowo.
Tamten czerwony mruknął niby zgodliwie, niby z poddaniem a groźnie:
— Spełnijmy!
Położnicy Kałynie słyszało się, że Jasny znów coś powiedział. Wyciągał takim głosem boleściwym jak watra, gdy zmaga się z mokrym polanem. A babce powiwalnej wydało się, że mówił z takim namaszczeniem, jak stara pani dziedziczka, gdy raz na rok się odezwie: „Warwaro, przyjdźcie w Wielką Sobotę, dostaniecie białą bułkę.“
Jasny wygładził te słowa:
— Z powinności żałujmy człowieka. Ratujmy —
Przeciwnik milczał z twarzą ukrytą w dłoniach.
„Cóż to, on płacze?“ — mruknęła sobie Warwara — „któż wie, który przeciwnik?“
Sędziowie milczeli. Tuż obok Jasnego siedział mały garbaty sędzia, chytry śmieszek ze szparkowatymi oczyma. Jeszcze żaden z sędziów nie odezwał się, a już mały sędzia pryskał i chichotał.
„Jak watra, gdy trafi na smolaste polano, a potem lepiej się rozpali“ — widziało się Kałynie. „Jak stary kucharz dworski, gdy się upije i poklepuje mnie — na oślep. Także sposób“ — śniła babka Warwara. „To czort tak się świętym wykrzywia, tfu!“ — tłumaczyła sobie w głębokim śnie stara kuma Kateryna. Przestała chrapać, przeżegnała się w półśnie.
Mały sędzia chichotał i bzykał śpiewająco w uszy śpiącym kobietom.
— Powinności, ratowanności, gadanności. — Prysnął, zasyczał gniewnie: — Wstydźmy się. Sąd nad tą kruszyną? Cóż tu sądzić? Może by pomóc?
„To dobry duch“ — śniło się młodej kumie, Ołence Surbanowej — „on tylko taki śmiech sobie nałożył, z tamtymi nie można inaczej.“
Znów watra roztętniła się w hrubie równo, groźnie. Słowa Jasnego grały równo z watrą: