Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie trzeba tak ot, tyś nie dziewczyna. Rozstać się muszę, a tęsknić także. No, zanieś to do kąta, ciężkie jakieś.
Piotruś sięgnął po sztabę bezwolnie, odwrócony plecami pytał z kąta:
— I jak?
— Co jak? Połóż ją sztorcem, niech będzie.
Piotruś wrócił do miecha, kowal przyglądał mu się znów.
— Ty pytasz jak? Czemuż by nie? Spotkają się w końcu, ale tak długo muszą szukać jak przedtem.
— Przedtem? Kiedy?
— Przed narodzeniem, zasłużyć trzeba, sława —
— Nie blisko krążą?
— Krążą, krążą, a jeśli nie czujesz, to źle z tobą.
Piotruś zaczął krążyć między miechem a kątem tam i z powrotem bez celu, coraz prędzej.
— Przynieś mi wody świeżej do picia, bo gorąco — rzekł ojciec.
Już od lat, kiedy przeniósł się w góry, kowal Sawicki wiedział, że tutaj zakończy życie, teraz tym bardziej wiedział od kiedy wrócił. Praca go męczyła, nogi ciążyły jakoś, słabnął z dnia na dzień. Po tym wszystkim jeszcze korowody ze zdrowiem? Tego jeszcze potrzeba? Najlepiej by położyć się gdzieś od razu. Cmentarz był daleko, na dole aż przy cerkwi, ziemia w jarze kamienna. Najgorsze, że taki ciasny ten jar. Tamte Duchy, chociażby szukały po świecie, choćby wiały, nypały, wąchały — nie wcisną się. Nawet wiatr nie może się tu wcisnąć. Może lepiej? Po cóż by go mieli odszukać takiego marnego. Ostatecznie, ten kraj górski, ani ten jar, nic mu złego nie zrobił. Przeciwnie. Ale ciemno, ciasno, trudno złapać oddech.
Toteż gdy przyszła wiosna, Sawickiego wyganiało z domu. Z jaru najbardziej. Wychodził co wieczora sam na przechadzkę, w górę ku Bukowcowi, tam gdzie szerzej i przestronniej. Jednej nocy potok ryczał jak zły zwierz, zniecierpliwiony: nie dość mu tego wszystkiego, ciągle jeszcze pędzi na dół, pędzi? — Po kilku dniach, gdy wody opadły, potok jęczał po nocach:
— Oj, cóż mu się stało? — A w kilka dni później Waratyn wzdychał tylko bez jednego jęku, słaby, wyczerpany. Sawicki słuchał jakby wciągał w siebie ciągle nowe głosy potoku obcego, ale cóż zrobić, swego. Jednego wieczora usłyszał coś takiego, że gdy wrócił do domu zapisał w grubej uniwersalnej