Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/565

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mandl zamyślił się, mówił jak gdyby do siebie:
— To mi jakoś teraz inaczej wygląda. Gdyby tamten zechciał coś kiedyś napisać... Ale nie napisze, a jeśli napisze, nie ogłosi.
— Właśnie jak w Rosji — ciągnął powoli Jacobs — idei huk, książę i paź cesarski stał się anarchistą, a wielki książę, cesarski kuzyn zadaje się z poezją. A przecie z tych wielkich fortun mogliby stworzyć wielki przemysł i jeszcze jaki! Ale oni pozostawiają ludowi jedną ideę, nienawiść do Żydów, a dla prywatnych przyjemności kiwają sobie czasem palcem w bucie przeciw caratowi. I czy uwierzysz pan? Czasem nawet ośmielają innych przeciw monarchii, choć z niej żyją. To się źle skończy.
Mandl poderwał się i zaraz skrzywił się pogardliwie:
— Co? Carat niepewny? Jeszcze jedno żydowskie marzenie.
Jacobs pochłonięty placzintami, sam nie pochłaniał ich byle jak. Doceniając każdy kąsek kąsał mocno, smakował bardzo powoli, dając czekać na odpowiedź. Odparł z wierzącą rozwagą.
— Nie, przeciwnie, carat jest pewny, najpewniejszy, na setki lat, na tysiąc lat. Ale ciemnota również. Jej rękami carat zmiażdży takich panków pięknosłownych, a z nimi, i może jeszcze przedtem, nas Żydów także.
Mandl znów żgnięty jakąś urazą, dał się porwać niespodzianie.
— Ci Słowianie to po prostu nic. Czy Rosjanie czy Polacy, choć wywyższają się ponad siebie i innych, dla cywilizacji są bezpłodni, nie dadzą światu nic.
Jacobs śmiał się leniwie.
— Jeśli chodzi o Rosję, da ona tym, którzy lubią barbarzyńskie uciechy, tańce i muzykę. A dla ludzi na serio, to powiadam wam uczciwie! jedzenie najlepsze na świecie (dla pół procenta ludności).
Jacobs przerwał jedzenie, westchnął głęboko, kłapnął potężnie szczękami i zamilkł. Czy zamilkł naprawdę? Bo oto współbiesiadnicy usłyszeli najwyraźniej, jakby spod podłogi, a chyba z brzucha samego Jacobsa, jęk rzewny a przenikliwy: „Ach, kiedyż już ci Niemcy tam dotrą.“ Mimo woli szukali oczyma, nastawiali uszu: „Skąd?“ Wzruszali ramionami, bo dyrektor Jacobs już zupełnie uspokojony kosztował placzinty