Płynął jak skazaniec, zaledwie dotykał kiermy. I tak najlepiej. Aby być dobrym kiermanyczem nie bój się nic, tylko wierz w czorta, on cię wyprowadzi na gładkie. Kiermanyckie majsterstwo na tym polega, aby się czortu zaprzedać, aby jemu być poddanym. I gdyby pod Skałą Sokolską tak samo poddał się czortu, nie rozbiłby się, nie!
Mandat rozwścieklił się:
— Teraz ja już czorta najemnik, istny czortowy syn, to gorzej niż kurwy syn. To zakała całej ziemi. Na takiego z daleka szczekają psy. I nawet lisy. Na takiego koty fuszkają, wszelka żywocina czuje jego smród, wrzeszczy nań jak jaskółki na jastrzębia, dziobie go wszystko jak całe ptactwo puchacza. Czortowej kurwy syn.
Walił się po głowie rozpaczliwie, z wściekłością:
— To ten dziad, pomocnik czorta, mnie skusił. Ja chciałem wisieć, ja po prostu do szubienicy przyszedłem się zameldować, dobrowolnie aż z Baby Lodowej. A on jak czort do roboty czortowej i do daraby mnie zaprzągł. Czorcie, luby mój panie, czorcie majstrze wszystkich majstrów, będę ci służył wiernie, będę ci huzycę pucował, to jedno mi daj z łaski, abym temu dziadowi Pańciowi mógł głowę roztrzaskać.
Ale taka dola Mandata, że jedna groźba ratowała go od drugiej. Już zanurzył się w czarność piekła, już przyszedł wieczór i pociemniało naokoło, a tu nagle usłyszał z lewej strony głęboki szum i poczuł nowy mocny prąd. To Prut łączył się z Czeremoszem. Szum Prutu był płaski, ciężki, głuchy... Obce wody, obczyzna prawdziwa.
Przeraził się, zapomniał o wiecznym potępieniu i o tym, że on syn czortowy. Raz jeszcze znarowił się jak dziki koń: „Nie chcę dalej, ani kroku, ja człowiek nie chudoba, nie dam się wodom, zawrócić, siły mam dość, przeciw niewoli Bóg pomoże.“
Ścisnął się w sobie, by obrócić darabę. Prąd był równy, ale tęgi, wszystkie wody z całych gór, z Bukowiny i z Pokucia były przeciw Mandatowi. Szarpał się, obrócił wreszcie darabę, pobiegł oszalały na tył daraby. Odbijał zawzięcie tylnymi kiermami. Wody zdziwione chlustały łagodnie, chichotały lekko, czasem któraś fala zarechotała głośniej i znów zamilkła. Daraba posunęła się kilka kroków w górę, zatrzymała się w końcu, trzymała się jeszcze chwilę na falach, po czym prąd ją znosił powoli, grzecznie jakoś. Mandat znów porywał się kiermami, zatrzymywał darabę, przebiegał w skokach to naprzód, to
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/510
Wygląd
Ta strona została skorygowana.