Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

towywali talby i daraby, inni w kolibie, zwłaszcza wieczorami przygotowywali się do drogi. Dziadkowie i wyrostki, a także Trofymko z pastuchami pomagali jak mogli. Doili krowy i owce, sporządzali budze i bryndze, nalewali do baryłek huślankę, nabijali bryndzą wielkie rakwy, krajali połacie słoniny, a wszystko razem kładli do besahów. W końcu krajali i przymierzali skórą na zapasowe postoły dla wszystkich. Bo choć zazwyczaj boso jechali na darabach, Foka postanowił, aby każdy był przygotowany, że wysiądzie z wody na suszę. Któż zresztą wie, jak będą wracać? Dyliżansów pocztowych między trzema krajami Galicją, Bukowiną a Mołdawią nie było żadnych. O kolejach żelaznych nikomu się nie śniło. Na każdej z granic kończył się świat, a gdzieniegdzie okolice były niezamieszkałe. Za to z dawien dawna przekazały się wieści, jak to ludzie biedni zwabieni złudą zarobku, a nie obeznani z obczyzną, miesiącami wracali piechotą, aż ich zaskoczył głód, choroba lub napad zbójecki, tak że przepadli bez śladu na obczyźnie. Nad tymi przepadłymi krążyły westchnienia, za nich szeptano corocznie modlitwy w najważniejszym dniu roku podczas Tajnej Wieczerzy.
Petrycio dwoił się i troił, kierował przygotowaniami, zawsze rozweselał, czasem błaznował, a przecież pilnie karbował na rewaszu wspólnie z każdym zainteresowanym to, co każdy pobrał. Rozliczenia były przejrzyste, jak gdyby Ormianie rządzili butynem.
Petrycio nie tylko był rozdzielcą narzędzi, jadła, skór, i stróżem rewaszów. Był szafarzem wody, nie tylko haci na Riabyńcu, nie tylko zapasowej zapory na Popadyńcu, ale także, gdyby się okazało, że i ta nie wystarczy, wtajemniczonym szafarzem wód podziemnych. Ci trzej tylko wiedzieli o nich. Nie mieli ochoty ich naruszać, chyba w najskrajniejszej potrzebie, i co tu mówić, bali się po prostu. Dlatego za nic w świecie nie chcieli, by ktokolwiek o tym się dowiedział i z tego wszystkiego Petrycio, choć z żalem, musiał zostać w kolibie by czuwać nad wodą.
Wkoło koliby postawiono naprędce wiosenne szałasy na noclegi dla nowych pomocników, którzy zgłaszali się co dnia. Od młodych, co dopiero przyszli, powiało wesołością. Sypały się gadki i pieśni o dziewczynach, grały fłojery. Przyszli na gotowe, nie mieli kiedy nastraszyć się, strachu nie przeczuwali, nawet go nie łyknęli. Śpiewali, a za nimi śpiewano na talbach i aż pod hacią.