Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słychać było jakiś krzyk rozjuszony — Tanasija czy dzikiego ptaka? I wyniszczony tym wszystkim, wyczerpany chwiał się, słaniał się, padał. Petrycio naśladował i przypominał widzom każdy ruch Tanasija, który kiedy kto zapamiętał, czy śmiał się z niego, czy lubił go, czy podziwiał, czy przeklinał. Grał wciąż inaczej, trzymając wszystkich w napięciu, zmienił się w Tanasija. Świeżo podsycona watra grała wraz z Petryciem, dawała mu nuty i rytmy, jaskrawiła, to powiększała, to gasiła, to znów odsłaniała. To wyrywały się, to znikały, to znów nalatywały jak upiory ognisto-dymne, zjawy Tanasija.
Naprzód wyzwalający śmiech w kolibie rósł i wybuchał jak watra. Butynary kładli się na ziemię od śmiechu. Potem żabiowcy i bystreczanie zbliżali się ramię do ramienia, porozumiewali się spojrzeniami, jak gdyby się jednali przy wódce. Każdy ruch Tanasija to nowy kieliszek.
Starzy chwalili pierwsi.
— Taki ma być spuzar! — wygłosił Skuluk.
— Sam Tanasij tak nie potrafi — uznawał najstarszy z braci Koczerhanów.
I młodsi rozmarzali coraz bardziej.
— Przed śmiercią byś rozweselił — wydobył Kuzimbir z głębi piersi.
— Widać z kim warto zaczynać butyn — radował się Mandat.
— I kończyć — cicho potakiwał Birysz.
Także Foka otrząsnął się.
— Daj ci Boże, Petryciu, i dziękujemy. I któż by się gniewał.
— Od gniewu broń Boże w butynie, przy siekierach — ogłaszał Skuluk.
— Broń Boże! — uroczyście powtarzał stary Koczerhan.
Bo nie tylko śmiali się, gdy błaznował Petrycio. Petrycio zawabił, zaciągnął, zapakował, sami nie wiedzieli dokąd. Wypogadzali się, gdy wspominali gościnność Tanasija. Zamyślali się, gdy wspominali szczodrość. Tanasij jeszcze żył, a już tak go wyniósł Petrycio swoją komedią, jakby go wspominali i chwalili po jego śmierci, na obchodzie pogrzebowym. Toteż gdy Petrycio-Tanasij niby to zniemożony padał, ledwie rękami zatrzymując się i ratując, podrywali się mimo woli, aby go zatrzymać przed upadkiem, aby go ratować.
Kogóż to ratowali? A gdy Petrycio wstawał i szalał w po-