łeta tuż za nim. Rębacze wstawali. Tomaszewski zląkł się, skoczył w kąt, jego kumpany pośpiesznie chwytali siekiery. Foka z całej siły odtrącił Mandata, a Andrijko Płytka, Sawicki i stary Skuluk stanęli przegrodą pośrodku koliby by nie dopuścić zwaśnionych jednych do drugich. Stary Koczerhan wstawał powoli, obok niego obaj bracia a także Fyrkaluk i Cwyłyniuk. Foka krzyczał:
— Ciskajcie topory w tej chwili, bo przepędzę was do wszystkich czortów.
Tomaszewski ochłonął.
— Teraz, gdy robota już zrobiona...
— Jest rewasz! Nie śmiejcie tak mówić! Nigdy wam słowa złego nie rzekłem — krzyczał Foka.
— Ależ Jasiu, Jasiu — wołał Sawicki z łagodnym wyrzutem — nie poznaję was. A jeśli wyście Polak —
— Jeszcze mnie poznacie! — przerwał twardo Tomaszewski — któż mówi, że ja Polak? To wyście sami Polak i panicz —
Bomba wybełkotał z rozpaczy.
— Hospody, Hospody! Butyn się rozłamuje.
Zwada ciężyła nad kolibą, jak nad więźniami w ciasnej celi, kiedy pobiją się, a poza ścianami i poza zwadą świata nie widać.
Pańcio zmartwił się, opuścił wargę żałośnie, stężał, przyglądał się Foce, potem przystąpił doń, dziaukał żałośnie.
— Nie gniewajcie się, gazdo, ja jestem jedna rana, rana durna a ślepa, gdzie dotknąć boli i zaraz skowyczę. A wy ludzie — donośnie skrzeczał Pańcio — nie wściekajcie się! Widzicie teraz co to bogactwo, co butyn? Ledwie zapachniały grosze, od razu wojna.
Pańcio pozostał zwycięzcą na placu, umilkli i siadali powoli, lecz powoli zgłaszały się zbudzone wątpliwości.
— A wiecie — odezwał się Kuzimbir — Maksym spod Jaworza już dawno mówił, że z butynu mogą przyjść swarki, a potem niewola.
— Oj, mówił — potwierdził Bomba.
— Toż i Tanasij dawno to krzyczy — mówił Gucyniuk.
— Wolicie weksle gruntowe? — zgrzytnął Foka.
— Niewola nie niewola — myślał na głos Giełeta, wywikłując z głowy jakąś starą osnowę — a dawniej był las i koń, las chronił, koń wiódł, a nasz watażko Dobosz pilnował. Całe leśne królestwo...
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/425
Wygląd
Ta strona została skorygowana.