Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiając się na miejscu nieznanych przodków błądzili także w odmętach przyszłości, uśmiechając się kłopotliwie, wzdychali bezbronnie. Nie mogli się doliczyć, który to „praprapra“ mógł być rówieśnikiem jodły. Taki co wysypał się w tym samym dniu, co zalążek drzewa z szyszki. Zaniechali obliczeń. I trzeba by raczej cierpliwego dziejopisa, który by nie dzieje rodów, zapędzonych w puszcze odprysków ludzkich urównocześnił z dziejami jodły, lecz dzieje szczepów, narodów, państw. Może początki Halicza? Może jakieś bardziej odległe w czasie wędrówki Słowian, rzymskich szczątków, najazdy Bułgarów, Peczynihów, Połowców? Odwroty Gotów, może początki królestwa węgierskiego? Takiego dziejopisa drzewo z Popadyńca wyprowadziłoby poza zgiełk uliczek i rynków zwanych czy to Średniowieczem czy to Nowowieczem dziejów powszechnych. Przyparłoby go swoim ciężarem i postawiłoby mu pytanie: „Cóż zrobiliście wy, któreż z dzieł waszych ma pień tak tęgi jak mój?“ Przez nieświadomych swych czynów rębaczy z Bystreca ludzkość postarała się, aby już nie miała świadków ni sędziów zbyt starych. Może nawet gorzej: aby usprawiedliwić to co złe i niepoprawne, na to aby mogła twierdzić śmiało: „To tak jest od dawna jak teraz, tego nie można zmienić.“ Od jakżeż dawna? Cóż to za wielka dawność? — zapytałby cierpliwy dziejopis, biorąc na świadka basztę z Popadyńca.
Takie były pomniki strasznych lasów. Niejeden odłupał sobie tęgą szczapę muśniętą piorunem dla sporządzenia trembity, dla pamięci, dla ochrony.
Lecz choćby nie wiem jak dosłuchał się ktoś mowy drzewa powalonego, nie dotrze ani w głąb ani w górę, ani do królestwa jego korzeni, ani do wierzchołków, do starego zgrania się z prądami powietrza, z chmurami. Jakże musiało rozkorzenić się drzewo, aby trzymało swój ogrom swobodnie. Jak ssały wodę korzenie, jak władały ich rozdziałem, jak wdzierając się w skały kruszyły je, zmieniając glebę dla siebie? Jaką basztą strażniczą, basztą ochronną przeciw wichrom była jodła basztowa, zachowawczyni równowagi powietrza, nawet klimatu, podobnie jak w dziejach plemiennych, jedna czasem osobistość lub jeden ród wiążą z sobą trwale siły odległe, tak ona wiązała i trzymała je w dziejach lasu. Powalenie jej nie tylko zamachem na las było, także na równowagę wód i klimatu, na rozdział wód, osłabiło walkę, którą życie leśne toczy z ukrytym podłożem skalnym.
Czy były gdzieś na Riabyńcu drzewa o wieku pośrednim