Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Joseńko wybuchnął:

— Niech złamie kark z taką dobrocią i niech go pokręci. A tych co rozpowiadają także! Niech szlag trafi taką naukę i takie książki też. To one przydatne do zawijania śledzi i do chrzanu. To, co dwaj starzy brodacze wyrzygali na papier, to mój śliczny synek smakuje, wylizuje do kropelki. Dla kogoż zbijałem pieniądze? Po co trzaskałem sobą po połoninach, po lasach, po butynach, po sądach, po adwokatach i do kontraktów? Aby uczył chłopców? Aby był dobry? Aby dreptał z uliczki na uliczkę? Nie głową zarabia, nie kombinacją tylko dreptaniem. A po tym wszystkim mnie pokazuje, nie mówi wyraźnie, ale pokazuje, tak naokoło poprzez popową kukurydzę, coś tak jakby ten pomylony Pańcio, że to wszystko co ja robię, to lichwa. A kwacze mi tak: „Po co Bóg potrzebny i komu? To wódka na szabas i na pejsach[1], dla własnego brzucha, dla przyjemności. A co z tego ludziom? Co biednym? Co światu?“ A potem jeszcze fajniej zaciąga, syczy jak gaz śmierdzący spod ziemi tam w Czarnym Potoku. Nie, on tak jak gęsior nadęty, co naprzód podziobie kukurydzę, a potem wyciąga szyję, aby uszczypnąć. I syczy mi tak: „Dobry nie potrzebuje Boga, tylko rozbójnik“. Rozbójnik! Słyszysz? A to on sam rozbójnik akuratny, gorszy od tych, co panów Ormian napadali z tej jamy na Radule. Tamci mnie nie dosięgli, ani nie próbowali, a on mnie zniszczył. Rozbójnicy lepsi, bo nastawiają zuchwałe głowy przeciw strzelbom i do szubienicy. A on co? W śmierdzącej uliczce, w betach leży, między pluskwami i spod pierzyny palcem kiwa przeciw Bogu. A niechby przenocował jedną nockę tam na Radule, we wietrze! Toby mu przez jedną noc czarny włos znów wyjaśniał, toby pobielał ze strachu przed samą nocą! Gęsior nadęty, a śmierdzący tchórz! Kiedy był wyrostkiem brałem go konno na połoniny, pokazywałem mu świat z połonin. I pokazywałem mu tam na Wesnarce kiedrę starą, najwyższą, opaloną przez grom: „Widzisz jak się sama nastawia?“ A on choć malec jeszcze, powiadał mądrze: „Tak trzeba.“ Taki był! A teraz co? Powiadam mu: „Ajzyk jedźmy na Wesnarkę, to nasze, to twoje.“ — A on na bo kwęka: „To nie mój kraj, to nie mój świat.“ — A któryż to jego kraj? jego świat? Uliczki w Czerniowcach? Lubił dawniej czytać po nocach i kiedy przyjechał założyłem mu w ścianie lichtarz ruchomy ze świecą — taki jak są lampy

  1. Pejsach (żyd.) — Pascha.