tana i zaburczała, jakby w brzuchu u tego, aby sczezł. Zwurdziła się cała śmietana od końca do końca. Hospod nie spłoszył się i myśli sobie: „Wiem co zrobię, będzie jeszcze lepiej. Stworzę świat, zaglegam tę brahę, wyciągnę z niej śmietanę, wyklaruję i górą będzie śmietana.“ — Dmuchnął i wyciągnął z tej brudnej wurdy śliczne słoneczko jak wielki budz świecący. Postawił wysoko na niebie ponad wurdą, potem znów co lżejszą śmietankę wydmuchał i wyciągnął z niej obłoczki. Potem oddzielił od brahy ziemię, trochę ciemniejszą, a skały od ziemi odłączył i wodę osobno wyklarował. Z obłoczków puścił się deszczyk na ziemię, zazieleniła się. Na tej zieleni postawił człowieka z żoną i krowę, a owieczki też. A człowiek miał dwóch synów, nazywali się Kain i Abel. Abel zaraz napasł krowę i owieczki i zaczął doić. Patrzy Hospod z nieba, a tu do putyny śliczna śmietanka ciurka, czyściutka jak przed stworzeniem świata. Uśmiechnął się Hospod, a od tego w putynie piana zaszumiała i zaświeciła. Ale „ten“, aby sczezł, zaraz zmartwił się i dalejże szukać swojej, potajemnej uciechy. Spod ziemi naszeptał coś do ucha drugiemu bratu Kainowi, a tamten zamiast pomóc bratu, zaraz zaczął zaglądać krowie pod ogon, tam właśnie gdzie ogon przyczepiony. Abel gazda sprawny mówi do brata delikatnie: „Cóż ty bracisko, zaglądasz tam, gdzie nic nie widać? Hajda, przynieś trawy dla krówki i otawki dla jagniątek, a potem chwytaj wymiona i ucz się doić.“ — Zaledwie to powiedział, tamten jak szarpnie krowę za ogon, oderwał ogon, zaraz schrupał go jak kiełbasę, ale nie wędzoną, tylko na surowo. I już „ten“, aby sczezło precz od nas jego imię, pokrzywia się Bogu. Ale nie śmieje się, bo nie umie, tylko zarechotał spod spodu na świat, aż trawy zasmuciły się i skłoniły główki. A Abel do brata: „Bracie, cóżeś ty mnie za brat? Tyś brat tamtego, niech sczeznie. Ty będziesz bożemu stworzeniu ogon wyrywać i zjadać? Daj nam spokój, idź sobie tam gdzie twój brat“. — I znów „ten“, aby sczezł, naszeptał Kainowi niedobrym wiatrem spod spodu. I zaraz Kain wziął skałę i roztrzaskał bratu głowę. A „ten“, aby sczezł, rechocze spod spodu na cały świat, aż trawy zawiędły i poczerniały i biedna krowina bez ogona krwawi, do Boga porykuje. Ale stój! Od razu Hospod pomazał krowie ranę manną z putyny, ogon naprawił, że odrósł, tylko trochę krótszy niż był. Ucieszył się Hospod, ale zaraz potem przypomniał sobie tego łajdaka. Groźnie zawołał z nieba: „Kainie, gdzie twój brat Abel?!“ A Kain w nogi, uciekał, uciekał, za-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/321
Wygląd