butynarskie życie twarde zanadto, nie takie spokojne jak nasze, szkoda ich.“
Pańcio ożywił się nagle.
— A gdzież spokojnie?
Lubko odpowiadał ufnie.
— U nas spokojnie, w chacie, przy krowach, przy cielętach.
Pańcio otworzył usta chytrze, pokazując wszystkie szczerby.
Zastawiał pułapkę na chłopca.
— A gdzie jeszcze spokojnie?
Lubko zamyślił się, szczebiotał dalej.
— Najspokojniej w leszczynach, wiosną pszczoły, jesienią orzeszki.
Pańcio rozkrzyczał się niespodziewanie.
— Chłopczyno, gdzież tam spokojnie!? Czort znajdzie cię wszędzie! Tyś nie dla spokoju. Tyś dla wojny, tyś dla szturmu, dla ran, jak każdy inny! Dla głodowania i aby łajno świńskie żwakać zamiast słoniny! I do lizania kałuży także.
Lubkowi wydłużył się nos, oczy pociemniały, oglądał wszystkich po kolei, a Petrycio znów kpił z Pańcia.
— A może Lubko także do daraby i do zahaty na wodach?
— I do zahaty i do połamania kości i do poparzenia także — krzyczał Pańcio bez zająknienia.
Lubko nie rozumiejąc, szepnął.
— Za co?
— A ja za co? — wrzeszczał Pańcio.
Petrycio znów zbijał Pańcia z pantałyku wymowy.
— A teraz, Pańciu, do czego wy, powiedzcie.
— Chie-chie-chie — śmiał się Pańcio — niech cię broni cały twój Bóg, i wszystkie jego generały, i tego chłopca też, abyście byli do tego, do czego ja teraz jestem.
— To łatać garnki tak niespokojnie? — pytał niewinnie Petrycio.
— Człowiecze — skrzeczał wściekle Pańcio — gdybyś tej siarki powąchał, co skwierczy naokoło mych garnków, tobyś brał całą darabę, całą zahatę na plecy, sam jeden i uciekał od garnków. Ty masz przynajmniej dokąd uciekać, a ja...?
Jakby z ulgi, że się rozkrzyczał do woli, Pańcio nie kaszlał wcale.
Znów Piotruś Sawicki zadzwonił w cymbały i nie pytając o zgodę, zaśpiewał starą pieśń.
Oj cesarzu, cesaryczku, nasz cesarzu panie,
Czym hodować nas będziecie, gdy chleba nie stanie?