Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Granów i naszych butynarów. Postanowił zobaczyć ją na własne oczy.
Gdzieś w środku wielkiego postu miał więcej czasu. Czekał aż się ociepli.
Któż nie wie, że w połowie marca około świętej Eudokii (Odokii) coś dziwnego dzieje się na wierchach. Dnie słoneczne, błękitne. Jak Boży motyl, szeptem przewionie przez zaspy śnieżne pierwsza pijaność wiosenna. I w ludziach, których oczy na świat Boży otwarte, także zaszepce coś, jak pierwsze kropliny młodego wina. A potem za dzień, za dwa — wracają bezlitosne zawieje śnieżne.
Eudokia to znaczy dobra zjawa. Nie wiadomo czy to Bóg wiosenny się uśmiecha poprzez śniegi? Czy to złuda uwodna, Bida groźna? Bo przecież sierocie-pasierbicy wygnanej w ów dzień do lasu po maliny przez macochę bez serca, popadię Odokię, święci pańscy dali dzban malin. Siedzieli sobie gdzieś tam daleko wśród śniegów — gdzie teraz połonina Popadia — przy watrze staruszkowie wędrowni kudłaci, brodaci. Aż tu zwabione jasnością dziewczynisko półzmarzłe się zjawi. — Czego szukasz, biedaczko? — Malin — odpowie. — Nasypali jej hojnie pełny garniec węgli z watry. Już nic nie mówi, idzie, grzeje ręce od garnka. Patrzy: pełen dzban malin. Słodkie i wonne maliny — w środku postu? To zwabiło macochę na wierchy i dzień później zadusiły ją tam wichry i zaspy śnieżne.
Jurijko Fedczukowy Hrabczuk, który dożył do naszych czasów, wspominał, że w pogodny dzień przed Eudokią, Fokę skusiło ciepło: osiodłał dwa konie, wziął ze sobą to i owo i pojechał w gościnę na butyn.
Po drodze wstąpił do Tanaseńka-Urszegi na Ilcię, niedaleko miejsca, gdzie Rzeczka wpada do Czeremoszu.
Choć jasny dzień był, całe domostwo Tanaseńkowe — kilka przestronnych chat połączonych podwórcami — tonęło w cieniu i w dymie. I w błocie także. Po podwórkach myszkowały jak u siebie w domu, ba i hasały i swawoliły różne „maleństwa“: cielęta, jagnięta, koźlątka i prosiątka. Dalej już, w rozległych ogrodzeniach spożywały rozrzucone po śniegu siano — liczne dojrzałe trzody. Świadome swej godności krowy i przytępione marzeniem o wiośnie owce. Nawóz był wszędzie.
Tanaseńko mawiał: „Cóż z tego, że teraz u tego i owego gazdy koło chaty czysto. Kiedy i w komorze zanadto czysto, bo pusto. U mnie na podwórcach tłusto, to prawda, ale w ko-