Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Że nie ma rewaszu, złoto starszuje, albo fałszywe złoto, to wszystko jedno.
— Jakżeż to nie ma rewaszu? — łagodnie oburzył się Koczerhan — a sąd i prawo na czym stoi?
Cwyłyniuk znów usiadł.
— Gdyby rewasz starszował — paplał donośnie — to pan Bambirij złoty człowiek, zamiast wszy bić, dalej biłby sobie swoje dziesiątki. Albo niechby nawet krzyże delorne, byleby tylko zamiast płacić, karmili go, a nie zabijali. Człowiek jeden drugiego wciąż zabija, niejeden nie chce, niektóry nawet żałuje a zabija.
— Was już ktoś zabił? — pytał Petrycio.
— Nie zliczyłbym, pewnie i ja drugich także. I teraz już myślałem, że mnie zabiją, ale nie, nie zabili.
— A czemuż to tak? — pytał dalej Petrycio.
— Bo rewasz wciąż szuka człowieka, człowieka się trzyma. A kiedy człowieka braknie, idzie go szukać dalej, znika. I wtedy złoto przyjdzie, zakrzyczy: „ja tu pan! ze mną będziesz wesoły, beze mnie tyś smutny śmieć!“ I kto mu uwierzy, ten już zabity. Nie dlatego, że nie ma co jeść, tylko że mu smutno. Bo złoto potrafi durzyć, umie fałszować, ha-ha, i niebylice pokazywać: „nie smuć się.“ Mego ojca pan zabił.
Petrycio poderwał się z miejsca.
— Co, zastrzelił na polowaniu czy jak?
— Nie. Zabił, bo zapomniał. Pojechał sobie w świat, nie pomyślał. Pan był niezły, zresztą każdy pan durny nieboga.
— Czemuż durny — zaśmiał się Foka — bo nie umie krów doić?
— Także dlatego, a najwięcej dlatego, bo bez złota marnieje, rewaszu nie rozumie, daleko mu do człowieka. —
Foka przerwał.
— Ale są między nimi tacy i owacy, panowie to także ludzie. —
— Jacyż tam ludzie? — przerwał Cwyłyniuk. — Posłuchajcie, niech skończę. Mówię: pan był całkiem dobry, ojciec przywykł do niego jak ja do daraby, miał z niego pociechę. Biegali razem po polowaniach, po lasach jak młode psy. A kiedy pojechał, zapomniał. Ojciec zasmucił się od razu, nogi mu spuchły.
— Spuchły ze smutku? — dziwił się Petrycio.
— A z czegóż? Widać! Leżał, ledwo dyszał, umierał, ale zanim umarł, jakoś pan znów przyjechał. Dał mu pieniędzy,