Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dyrektorowie zakłopotali się. Ormianin spojrzał z leniwą niechęcią na barona, zbyt niemiecki blondyn opancerzony szkłami, ściągnął twarz kamiennie. I zaraz sam baron opanował się, jak gdyby odwoływał:
— No tak, ale te góry-lasy to strasznie nudne. Człowiek chciałby coś — prędzej, prędzej —
Baron nadął się, znów ziewał przeraźliwie. Znowu zamilkli. Szczęściem zjawiła się księdzowa jako forpoczta i wódz całej baterii dymiących kaw, konfitur i ciast, które na ogromnych tacach niosły dwie dziewczyny wiejskie. Panowie zerwali się, witali się. Księdzowa Leonora była prawie tak wysoka jak mąż, lecz znacznie tęższa. Lice jej obrzękłe, posiekane w drobniutkie zmarszczki uśmiechało się bezbronnie jak u zawstydzonego dziecka. Dyrektor Husarek uwymownił się z ugrzecznieniem iście wiedeńskim, przepraszał za najście, prawił uprzejmości. Księdzowa przelękła się na chwilę tak obfitego nalotu niemczyzny, zaniemiała, spuściła oczy, zaczerwieniła się. Dyrektor widocznie bywalec Burgteatru — podówczas jeszcze na Ballplatzu, pod kierownictwem słynnego dyrektora Laube, wskazywał kolegów i uspokajał panią domu: „Nichts für ungut Gnädige Frau, lauter beleibte Herren. Lass wohl beleibte Männer um uns sein“[1], jak Juliusz Cezar w Szekspirze powiedział.
Przerażona do reszty księdzowa wyszeptała:
— Który Juliusz?
Ksiądz pośpiesznie wyjaśniał:

— Leonciu, to z literatury, z teatru. Panowie światowi. — Aby uspokoić żonę zapraszał sam gości. Siadali do stołu, księdzowa ratowała się jak mogła z paraliżu nieśmiałości, ugaszczając osobliwościami kraju, konfiturami z róż i dereniu, sorbetami różowymi a także białymi i ciemnymi. Lecz miała zaraz nowe zajęcie, bo zaledwie weszła, koty, naprzód dwa, potem trzeci, wreszcie czwarty, a za nimi psy, jeden, drugi, trzeci, malutki, ogromny i ni taki ni siaki, wpychały się i garnęły się do pani domu. Księdzowa wstawała, przepędzała swoją chudobę, mimo to zwierzęta czatowały za drzwiami i co która z dziewczyn weszła, wślizgiwały się ponownie. Przepędzaniu nie było końca. Tymczasem Foka oglądał sobie dokładnie dyrektorów, jak gdyby sumował, co dotąd zauważył. Pan Zaryga — ten Bukowińczyk, który wciąż tłumaczył — to za-

  1. Nie szkodzi, łaskawa pani, wyłącznie tędzy panowie. Niech wokół nas będą tędzy mężczyźni (znany cytat z niemieckiego przekładu Szekspira).